TRON: Legacy, USA, 2010, 101 minut. Reżyseria: Joseph Kosinski. Scenariusz: Edward Kitsis, Adam Horowitz. Obsada: Garrett Hedlund, Jeff Bridges, Olivia Wilde, Michael Sheen, Bruce Boxleitner. Zdjęcia: Claudio Miranda. Muzyka: Daft Punk. Dystrybucja na dvd w Polsce: CD Projekt, 6 maja 2011.
„Cóż za wyczucie. Przebój Eurythmics rozbrzmiewa staroświeckim bitem akurat w chwili, gdy młody Sam Flynn odkrywa sekretną pracownię swojego ojca. Jego Oz, jego Zaczarowana Kraina, jego „słodki sen” czeka po drugiej stronie monitora.
Co więcej, czeka także na nas. Czeka, czyha, pożąda. Nie zmarnuje żadnej okazji. Wessie swoimi pulsującymi neonami, obezwładni, sparaliżuje chropowatymi symfoniami. Śnić, wbrew pozorom, trzeba umieć. A sen snowi nierówny. Jak śpiewa Annie Lennox, „niektóre z nich chcą cię wykorzystać, inne – dać się wykorzystać tobie.” A zatem?
Jedno trzeba twórcom „Dziedzictwa” przyznać. Wizja wirtualnego świata, do którego wciągnięty zostaje bohater, obezwładnia. Trwająca 68 tygodni postprodukcja opłaciła się – nieprzyjazna, posępna przestrzeń wirtualnej Sieci na blisko 100 minut staje się naszym nowym domem; organiczną materią, zewsząd otaczającą, świadomą, niegodziwą. Wyzwolić się z niej nie sposób.
Gdyby film Josepha Kosinskiego składał się tylko z obrazu (3D, a jakże) i dźwięku (Daft Punk!), moglibyśmy iść do kina, by doświadczyć tego samego haju, co hipisi wpatrzeni we wszechświat „Odysei kosmicznej” Kubricka. Ale nie. Jest jeszcze jakaś, pożal się Boże, fabuła. Jest logika, jedyna w swoim rodzaju. Są przykazy i nakazy, jest i pseudo-szlachetne przesłanie, żywcem wyrwane z upiornej katechezy nawiedzonych scjentologów.
To, że autor oryginalnego „TRONa” wyłożył grube pieniądze na realizację „Dziedzictwa”, nie powinno nikogo dziwić. Dziś, 28 lat po premierze pierwszej części, komputerowa technologia dogoniła w końcu prorocze sny Stevena Lisbergera i pozwoliła w pełni wykorzystać jego młodzieńcze fantazje. Koniec z tekturowymi wycinankami, dość chałupniczej prowizorki – „Dziedzictwo” szybko się nie zestarzeje.
Ale cena, jaką przychodzi nam ze ten postęp zapłacić, jest olbrzymia. Śmigające od lewa do prawa dyski i wypasione motocykle to za mało. Ten dwugodzinny teledysk musi, z jakiegoś powodu, mieć treść. Ma więc fabułę, ma swoje ecie pecie o komecie i wszechświecie – zderzają się tu skrajne wizje świata i radykalne dogmaty, zderzają się proroctwa i herezje. (…)”
Powyższy fragment pochodzi z opublikowanej swego czasu w Wirtualnej Polsce recenzji kinowej filmu.
O wydaniu blu-ray
Pod względem doznań audio-wizualnych, „Dziedzictwo” jest jednym z najlepszych wydań blu-ray na rynku. Przed laty, jeszcze w dobie popularności dvd, mówiło się, że pokazać komuś potęgę kina domowego znaczy tyle, co puścić mu „Matrixa”. Dzisiaj byłby to nowy „Tron”.
Dźwięk, zakodowany w formacie 7.1 DTS-HD, wypełnia głośniki mięsistymi szczegółami, czyniąc z każdego z nich niezbywalny oręż, podczas gdy obraz pulsuje żywymi kolorami, wciągając do swojego świata. Jeśli myśleć o „Tronie” tylko w kategoriach doświadczenia estetycznego, mamy do czynienia z – nie zawaham się użyć tego słowa – arcydziełem, które już dziś wpływa choćby na światowy design i modę. Plus: dopiero w domu, przed telewizorem, poczułem się pochłonięty przez Sieć, za co zresztą daję filmowi dodatkowy punkt względem recenzji w WP.
Tym bardziej szkoda, że pod względem dodatków wydanie jest raczej rozczarowujące, mimo iż jest dość wiernym odzwierciedleniem zachodniego. Na płycie znajdziemy tylko trzy reportaże o realizacji: Dziedzictwo filmu (10:20) – o rozwoju całego projektu, poczynając od pierwszych pomysłów, Cybernetyczny wszechświat Trona (11:46) – o efektach specjalnych i wizualnych oraz Instalacja obsady (12:04) – o angażu poszczególnych aktorów.
Całość, trwająca nieco ponad pół godziny, szczęśliwie jest dość treściwa, ale przy 88-minutowym dokumencie z wydania oryginalnego „Trona”, brzmi jak żart. Na płycie zabrakło niestety także komentarza, dokumentu o będącej niezwykle ważnym elementem filmu ścieżce dźwiękowej, ciekawostek pokroju usuniętych scen czy sylwetki Josepha Kosinskiego, debiutanta, który do tej pory spełniał się przede wszystkim jako projektant i architekt (także gier).
Na deser zostają dwa bibeloty: teledysk Daft Punk (2:58) do utworu Derezzed oraz zapowiedź „Trona: Rebelii” (1:15) nowego serialu animowanego kanału Disney XD. Warto też zauważyć, że z wydania amerykańskiego nie przeniesiono 10-minutowego, fake’owego dokumentu pt. „The Next Day”, opowiadającego o losach bohatera i jego firmy po wydarzeniach z filmu (poszukajcie w sieci, gdzieś jeszcze powinny być aktywne linki z tym filmem). W polskim wydaniu zabrakło także mniej istotne, a dostępnego w amerykańskiej edycji 3D materiału „Disc Roars”.
Warto dodać, że w Polsce film dostępny jest w dwóch edycjach blu-ray – tradycyjnej i specjalnej, gdzie oprócz płyty podstawowej, znajdziemy także dodatkowy dysk z wersją 3D.
15 maja o godz. 11:36 360
Mniejsza o wydanie. Jeśli chodzi o recenzję filmu to w pełni się zgadzam. Niesamowity… teledysk. W ogóle to jakaś choroba współczesnej kinematografii wspartej olbrzymim budżetem, operującej efektami specjalnymi na wielką skalę. Gdzie treść? Dla mnie innym przykładem tego typu produkcji jest Avatar, niby film bardziej logiczny, z sensowniejszym przesłaniem, ale także dość naiwny. Dla fana science fiction za jakiego się uważam (tak filmu jak i lektury) to zdecydowanie za mało.
Z drugiej strony np. kapitalny „Moon” nie wyczerpuje wszystkich możliwości technicznych obecnie dostępnych.