Black Swan, USA, 2010, 104 minuty. Reżyseria: Darren Aronofsky. Scenariusz: Mark Heyman, Andres Heinz, John J. McLaughlin. Obsada: Natalie Portman, Mila Kunis, Vincent Cassel, Barbara Hershey, Winona Ryder. Zdjęcia: Matthew Libatique. Muzyka: Clint Mansell. Dystrybucja na dvd w Polsce: Imperial CinePix, 12 maja 2011.
„To było doskonałe” – mówi poruszona swym występem baletnica Nina na chwilę przed napisami końcowymi, wywołując niemal odruchowe skojarzenie z finałem „Bękartów wojny” Tarantino. Tam zadowolony z siebie Brad Pitt, dziergając swastykę na czole hitlerowca, stwierdza „Wyszło mi arcydzieło”.
Siła bałwochwalczej deklaratywności, za pomocą której obaj twórcy komunikują nam swe samozadowolenie, wydaje się w obu przypadkach podobna, ale przepaść jest tu dość głęboka. Quentin puszcza do nas oko, podczas gdy Aronofsky zdaje się mówić całkiem serio.
Było doskonale i nie ma dyskusji. Reżyser nakręcił film wielki. O obsesji, o pasji. O balecie, co samo w sobie predestynować ma go do miana sztuki wyższej. Siądźmy i podziwiajmy, bo oto brawurowa przeciwwaga dla „Zapaśnika”, rozegrany na trzy akty poemat szaleństwa i samotności, i tak dalej. Tymczasem „Czarny łabędź” to wykoncypowany, quasi-gotycki harlequin dla tych wszystkich, którzy czują ciężar swej udręczonej duszy, ale nie potrafią go zważyć. Albo nie chcą.
Bo prawda boli. Oglądać ją niełatwo. Dlatego też cierpienie, choć staje się u Aronofsky’ego jednostką wymierną, przyozdobione jest łabędzimi piórami i sceniczną charakteryzacją. Porusza. Uwodzi, kręcąc na ekranie nie gorsze piruety, niż chudziutka Natalie Portman.
Tych dwoje – aktorka w parze z udręczeniem swej postaci – tworzy tu porywający spektakl, który z każdym pląsem wznosi się pod nieboskłon. „Czarny łabędź” to dramat przez duże „d”, dramat tak wzniosły i egzaltowany, że każe nam to niejako doszukiwać się w nim świadomej umowności. (…)”
Powyższy fragment pochodzi z opublikowanej swego czasu w Wirtualnej Polsce recenzji kinowej filmu.
O wydaniu dvd
To już drugi (do tego duży) film w dystrybucji Imperialu, który swoją premierę na dvd ma w… gazecie. Tak, jak wcześniej „Social Network” Finchera, tak teraz „Czarnego łabędzia” kupić można wraz z aktualnym numerem magazynu „Viva!” za 29zł. Film oczywiście dostępny jest (w tej samej cenie) także jako samodzielny release.
Od czasu wypuszczenia „Social Network” Imperial zmienił jednak standard gazetowego wydania. Film Finchera trafił na nasz rynek w kompletnej, dwupłytowej edycji, w jakiej dostępny był na zachodzie, podczas gdy „…łabędź” jest już wybrakowany. Na płycie znajduje się wprawdzie solidny dokument Metamorfozy (49:03), ale zabrakło nań 12 mniejszych, króciutkich materiałów, które łącznie trwałyby kolejne 43 minuty. Żeby je obejrzeć, trzeba sięgnąć po wydanie blu-ray.
Istotną różnicą w stosunku do „Social Network” jest też fakt, iż płyta z „Czarnym łabędziem”, miast w klasycznym amarayu, znajduje się w książkowej obwolutce. Tak skomponowane wydanie reklamowane jest jako książka + dvd, ale jakość materiałów zawartych na kilknastu stronicach jest żenująca – to ogólniki połączone z nudnymi zapychaczami, z których nie dowiemy się niczego ponad to, że film jest wielki i niesamowity, a Natalie Portman debiutowała w „Leonie zawodowcu”.
Technicznie bez zarzutu – obraz w formacie 2.40:1, dźwięk pięciokanałowy.
17 maja o godz. 10:27 361
Poprawka do tekstu: zachodnie wydanie dvd „Czarnego łabędzia” w dodatkach również miało tylko dokument „Metamorfozy”. Pozostałe materiały były exklusivami wydania blu-ray.
17 maja o godz. 22:39 362
Dla mnie film 8/10, ale dyskutować nie będę, bo zarzuty rozumiem. Nie dziwią mnie nawet podejrzenia o, zamierzony bądź nie, camp.
Sam zadowoliłem się wydaniem DVD. Najważniejszy dokument „Metamorfozy” jest słaby (wolałbym wysłuchać komentarza), więc podejrzewam, że reszta mniejszych materiałów z wydania BD nie jest za ciekawa. Poza tym film nawet na Blu grzeszy zbyt dobrym obrazem (choć to efekt zamierzony, wynikający z kręcenia na taśmie 16mm), więc nie ma czego żałować.
ACZKOLWIEK gdyby Imperial tak jak w przypadku DVD obniżył cenę Blu, wybrałbym to drugie. Ale po co? 100 zł i tyle.
17 maja o godz. 23:09 363
Aronofsky jest jednym z tych blazerów, co komentarzy nie nagrywają (wyjątek stanowi chyba tylko „Requiem…”), poza tym nigdy nie miał swoich wydań jakoś szczególnie dopieszczonych – pamiętam, że byłem strasznie rozczarowany „Zapaśnikiem” (nie mówiąc już o tym, że polski dystrybutor dodatkowo okroił to wydanie o połowę).
A jeśli chodzi o sam film, to krytyka krytyką, ale dla mnie ma on też pewną wartość i pojedyncze aspekty, dzięki którym poczekam aż brytyjski blu stanieje i na półce sobie postawię. Zdarza mi się kupić film, który nieszczególnie mnie bierze, ale po iluś tam latach stanowić będzie np. wartość historyczną.
Nawiasem, pochwalisz się swoją kolekcją? Nie znam zbyt wielu kolekcjonerów, a zawsze chętnie oglądam czyjeś zbiory.
19 maja o godz. 23:02 365
Niestety nie dysponuję porządnym aparatem, zresztą i tak jeszcze nie dorobiłem się porządnej półki na której mógłbym to wszystko ładnie wyeksponować, więc nie mam czego fotografować.
Póki co 107 filmów + jeden serial (Kompania Braci) na DVD i 27 filmów na Blu-ray.