Wallander, Wielka Brytania-Szwecja-USA-Niemcy, 2008-2010, 2 x 266 minut. Reżyseria: Philip Martin i inni. Scenariusz: Richard Cottan i inni. Obsada: Kenneth Branagh, Sarah Smart, Saddie Shimmin, Tom Hiddleston, Jeany Spark. Zdjęcia: Anthony Dod Mantle i inni. Muzyka: Martin Phipps i inni. Dystrybucja na dvd w Polsce: Gutek Film, 17 i 29 kwietnia 2011.
Szwedzkie miasteczko Ystad jest dla popularnego detektywa Kurta Wallandera tym, czym Wrocław w powieściach Marka Krajewskiego – scenografią oddającą stan ducha, definiującą, wiecznie obecną i oddziałującą na charakter bohatera. Wyrwać Wallandera z Ystad, to ograbić go z tożsamości.
Dlatego też, gdy tylko Brytyjczycy z BBC ogłosili plany nakręcenia własnego (Szwedzi swój już mają) serialu z jego perypetiami, w którym główną rolę zagrać miał Kenneth Branagh, miłośnicy twórczości Henninga Mankella wpadli w popłoch. „Ale jak to?!” – burzyli się. „Kurt będzie Anglikiem?”. Twórcy szybko te wątpliwości rozwiali, osadzając akcję serialu w… szwedzkiej miejscowości Ystad. Popełnili tym samym pierwszorzędne fałszerstwo.
Nie tylko zdecydowali się na kręcenie brytyjskiego „Wallandera” w Skandynawii, ale wręcz upozowali go na produkcję lokalną. Pisane po szwedzku maile i nagłówki gazet, podglądackie kadrowanie, leniwy montaż, a w końcu drugoplanowi aktorzy o charakterystycznej, północnej urodzie – każdy z tych elementów odciągać ma uwagę od prawdziwego rodowodu serialu. Paradoksalnie, pedantyczne podporządkowanie się skandynawskiemu folklorowi owocuje czasem sytuacjami absurdalnymi; przykładowo Wallander porusza się tu drogim i nowoczesnym Volvo (to mniej więcej tak, jakby meble dobierał w Ikei), podczas gdy na kartach powieści było to auto dalece bardziej wysłużone i mniej rozpoznawalne.
Sam Kurt nieco się zmienił. Nie jest już postacią tak jednolitą, jak u Mankella czy w szwedzkiej wersji serialu, co nie znaczy, że mniej skomplikowaną. Brytyjczycy mieli na niego własny, dość oryginalny pomysł. Wywlekając z Wallandera wszystkie lęki i niepokoje, sprzeciwili się hollywoodzkiemu schematowi (super)bohatera zdekonstruowanego: Kenneth Branagh nie skrywa emocji pod maską twardziela, jak zrobiłby to Bruce Wayne czy nowy Bond. Nie zaciska zębów w rozpaczy, łamiąc jednocześnie komuś kark.
Kryzys w życiu prywatnym (żona odeszła, ojciec choruje na Alzheimera, córka nie potrafi nawiązać z nim kontaktu, on sam czuje się wypalony) rzutuje bezpośrednio na jego zachowanie i pracę: Kurt potrafi pójść na akcję z nienaładowanym pistoletem, wybuchnąć bezsilnym szlochem na ramieniu córki. Czasami, jak w scenie, w której potyka się o źle ułożony dywanik, unikając kuli zamachowca, ospałość ratuje mu życie. Przeważnie jednak wpływa – dość negatywnie – na prowadzone sprawy.
Przeciwnicy brytyjskiej wersji powiedzą, że tak skonstruowanej postaci brak pewnej konsekwencji – wszak Wallander, pomimo narastającej bezsilności, zawsze doprowadza podjęte śledztwo do końca. W powieściach Mankella równowaga między Kurtem-ofiarą, a Wallanderem-supergliną była właściwie rozpisana i uzasadniona. Tymczasem spoglądając na przygniecionego, wymiętego bohatera serialu niełatwo zrozumieć skąd bierze energię do rozszyfrowania zawiłych intryg (np. spisku terrorystycznego wymierzonego w światową bankowość).
Ten drobny mankament niknie jednak w obliczu psychologicznej wiarygodności, jakiej nadaje swojemu bohaterowi Kenneth Branagh (za tę rolę nominowany m.in. do Złotego Globu, BAFTY i Emmy). Przygarbiony, samotny facet o wiecznie zagubionym, pełnym wątpliwości spojrzeniu ucieka od swoich problemów w wir pracy. Tropiąc zbrodniarzy i kryminalistów daje sobie (i światu!) jeszcze jedną szansę, udowadnia, że jego wiara w sens rzeczy nie jest bezpodstawna.
Znamienne, że ze wszystkich adaptacji skandynawskich kryminałów, które zawitały ostatnio do Polski, brytyjski „Wallander” pozostaje jedynym, który bezczelnie lekceważy demaskację społeczno-politycznej degrengolady i moralnego upadku naszych północnych sąsiadów. Owszem, Wallander pochyla się nad bezmyślnymi zbrodniami i przepełnionymi premedytacją intrygami, ale to jego sprawy pozostają zawsze na pierwszym planie. Detektyw też człowiek.
O wydaniu dvd
Oba sezony ukazały się oddzielnie, każdy zawiera komplet trzech półtoragodzinnych odcinków (uwaga na liche, łamliwe opakowania – zamawiane przez Internet najpewniej przyjdą uszkodzone, lepiej kupić w sklepie). Obraz panoramiczny, dźwięk tylko dwukanałowy. Płyty nie mają żadnych dodatków.
29 maja o godz. 19:32 389
A wszystkie starania Brytyjczyków o zachowanie kolorytu lokalnego burzy wymowa nazwiska głównego bohatera – ŁOLLANDER – brzmi jak zgrzyt styropianu po szkle ;)
P.S. Wypada dodać, że scenariusz serialu brytyjskiego jest adaptacją powieści, natomiast Szwedzi nakręcili swój w oparciu o oryginalne scenariusze Mankella.