Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie

28.05.2011
sobota

Melancholia [8/10]

28 maja 2011, sobota,

W doniesieniach z canneńskiej premiery „Melancholii” znajdziemy powtarzającą się informację, że po napisach końcowych na sali rozległo się buczenie, a oklaski – nieśmiałe i kurtuazyjne – milkły w odległych jej zakątkach. Nie pierwszy to raz, kiedy film Larsa von Triera zostaje odrzucony przez, bądź co bądź, śmietankę światowej krytyki filmowej. Dwa lata temu, gdy w Cannes pokazywał quasi-pornograficznego „Antychrysta”, jego film został doszczętnie wyśmiany, a podczas konferencji prasowej dziennikarze nie szczędzili mu złośliwości.

Sytuacja ta, dziś powtarzająca się za sprawą niefortunnej wypowiedzi o Hitlerze i wyrzucenia reżysera z tegorocznej edycji festiwalu, dowodzi, że w obliczu jego „kolejnych prowokacji” łatwo stracić cierpliwość.

Zwłaszcza, że powód, by profilaktycznie obwołać von Triera hochsztaplerem zawsze się znajdzie. Nieważne, że liryczna, pociągająca warstwa wizualna „Melancholii” stanowi – przynajmniej tak widzą to urażeni/zszokowani/przerażeni jego poprzednim filmem – przeprosiny za drastyczne sceny z „Antychrysta”.

Źródła odruchowej, wynikającej z podstawowych reakcji obronnych niechęci wobec jego dokonań należy szukać gdzie indziej. Nie w graficznej dosłowności – to kryjący się za nią (albo, jak w przypadku „Melancholii”, nie kryjący się w ogóle) światopogląd odstręcza.

Tak, jak w przypadku „Antychrysta”, tak tutaj reżyser nie skrywa swojego największego lęku: konfrontacji z ostatecznością, złem, bezcelowością życia i trawiącą go hipokryzją. Jego obawy przyjmują wymiar ekstremalny, ostateczny – już w pierwszej, niepozostawiającej najmniejszych złudzeń scenie obserwujemy, jak olbrzymia, kilkukrotnie większa planeta zderza się z drobniutką Ziemią, rozbijając ją na atomy. Ratunku nie będzie, z tego koszmaru się nie obudzimy.

Sam film dzieli się na dwie odrębne, a jednak uzupełniające się części. W pierwszej poznajemy Justine (dojrzała, imponująca kreacja Kirsten Dunst), rozchwianą emocjonalnie kobietę, która swoim zachowaniem niszczy własne wesele. Bohaterką drugiej jest… Ha! Nie, jak sugeruje podtytuł, Claire (Charlotte Gainsbourg), jej dobrze usytuowana, szczęśliwa – przynajmniej na pozór – siostra, a zbaczająca ze swojej orbity i zagrażająca nam planeta Melancholia.

Można je – Justine i Melancholię – traktować jako jedność – są tak samo piękne, pociągające, destrukcyjne. Ich siła jest incydentalna, ale ostateczna.

Film von Triera, zbudowany na prostych kontrapunktach i dość jednoznacznym kluczu interpretacyjnym, jednocześnie pozostawia nam do zagospodarowania spory margines. Jak mierzyć się z apokalipsą (to pytanie nabiera pełnego znaczenia w ostatniej scenie)? W jej obliczu pozostajemy wszak bezsilni, bezbronni. Czekać? Czy należałoby wtedy – jak proponuje jedna z bohaterek – wypić lampkę wina, posłuchać IX symfonii Beethovena? Rzucić się do ucieczki? Ale dokąd, gdzie? Przecież tyle rzeczy wciąż jest do zrobienia, tyle słów do wypowiedzenia. Przynajmniej na pozór, zdaje się mówić von Trier, bo nasze własne konstelacje zdarzeń, nasze indywidualne wszechświaty nie mogą mierzyć się z tym, którego są ledwie częścią. Czy, przyjmując ten punkt widzenia, wszystkie nasze myśli i odruchy pozbawione są znaczenia?

„Melancholia”, zrealizowana na tę samą stylistyczną nutę, co „Antychryst”, jest wersją absolutną przedstawionej tam historii. To także rozpad, ale już nie czyjegoś ciała i umysłu, a życia, świadomości, całego jestestwa. Jeśli tam „kościołem Szatana” jest natura, tu jest nim cały znany nam świat, dziwnie poskręcany, konający. „Jesteśmy sami we wszechświecie” – pada w pewnym momencie z ekranu, co stanowi bardzo dobre, metaforyczne podsumowanie całości. Bo – jak się wydaje – nie o wizję zawieszonych gdzieś samotnie planet, pozbawionych życia, sensu, znaczenia, tutaj chodzi.

***

Tekst ukazał się także w Wirtualnej Polsce.

 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 8

Dodaj komentarz »
  1. To był po prostu piękny koniec świata… Hasło z plakatu tym razem nie było tylko tanim chwytem marketingowym.

  2. Gdybym był na widowni w Cannes, też bym wygwizdał ten film. Wyszedłem przed końcem i ostatnie pół godziny zostało mi opowiedziane przez żonę, która dotrwała zakończenia.
    Doceniam warstwę wizualną, sprawny montaż, dobre kreacje aktorskie, ale pretensjonalna treść była nie do wytrzymania.
    Autor nie miał nic do powiedzenia i przekazania.
    Nie uważam,żeby każdy film musiał nieść ze sobą jakieś przesłanie.
    Ale nie do zniesienia, jest pozorowanie jakiegoś głębokiego przekazu,za którym nic nie stoi.
    Nie ten rozmiar kapelusza,żeby się zajmować sprawami ostatecznymi w mojej ocenie.
    Sprawny, dobry reżyser, którego cenie za Królestwo, za Dogville i Idiotów.
    Który wiele wniósł do współczesnego kina.
    Ale wniósł i chyba już więcej nic nie wniesie.
    Ale tam nie miał nic do przekazania

  3. W Cannes wytrzymałbyś do końca? widocznie bilety w Polsce są za tanie ;-))) Mnie ten film zmasakrował już w kinie, ale to co działo się po wyjściu było dużo ciekawsze. Potrzebowałem czasu żeby się pozbierać. Zadziałał na mnie jak tytułowa Melancholia uderzająca w naszą staruszkę, poruszając mnie do głębi. Duża klasa, ale jak widać nie jest to film dla mas

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Marilyn pisze:
    2011-06-08 o godz. 14:41

    A może właśnie dla mas?

  6. Podobno te same zarzuty padają pod adresem filmu Malicka?

  7. E tam, frazes zwykły. Dla kogo jest Kubrick w takim razie?

  8. Podejrzewam, że nie bez znaczenia są też doświadczenia życiowe odbiorcy. Ja mam to nieszczęście, że nie choruję na „pozytywną psychozę” pozwalającą sprawnie i bez większych załamań funkcjonować na tym najgorszym ze światów. Mnie film poruszył bardzo i choć jestem ostatno w lepszej formie to po obejrzeniu przypomniałem sobie gorsze chwile i przez kilka dni byłem nieźle wytrącony z rytmu. Mógłby to być zarzut, ale sztuka chyba nie od tego jest by być antydepresantem i pocieszycielem.
    By the way, bardziej pretensjonalne i sztuczne od „Dogville” jest chyba tylko „Tańcząc w ciemnościach” zwykły niezgrabny szantaż emocjonalny niezbyt udatne analizy socjologiczne amerykańskiego społeczeństwai hipokryzji, która nie tylko tam panuje. To tak ad @parker, swoje opinie wyrażam, takie te filmy dla mnie właśnie były. Nie to nie jest film dla mas. Masy po 1,5 godziny już się nudzą, przytłaczająca większość hollywódzkich reżyserów o tym wie i rzadko które przekraczają magiczne „90” min. :))) Przypadek?

  9. Ale, przemyślawszy sprawę, muszę przyznać, było bardzo dużo pretensjonalnych scen, choć nie zmienia to mojej globalnej oceny filmu. Też 8/10

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php