Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie

21.08.2011
niedziela

Smerfy [3/10]

21 sierpnia 2011, niedziela,

Z jakiegoś powodu wszystkie drogi z baśniowych krain wiodą bezpośrednio do Nowego Jorku. Nieważne, czyś z disnejowskiej bajki, czy z wioski Smerfów – jeśli wpadniesz do tajemniczego portalu, wiedz, że po drugiej stronie czeka na ciebie zieleń Central Parku. Twórcy kinowej wersji „Smerfów” nie wysilili się przy pisaniu scenariusza, kradnąc pomysł sprawdzony niedawno w „Zaczarowanej” Disneya, a wcześniej… cóż, w dziesiątkach innych filmów, od „Żandarma w Nowym Jorku” po „Gości w Ameryce” (no dobra, tam było to akurat Chicago).

Przypadkowa wyprawa do hałaśliwej metropolii nie wyszła niebieskiej ferajnie na dobre. Wyjęte z naturalnego środowiska, animowane w trójwymiarze i zmuszone do konfrontacji ze współczesnym światem pełnym ludzi, Smerfy straciły swą bezpretensjonalną aurę z animowanego serialu. Miast hasać po lesie w poszukiwaniu nowych przygód, tutaj walczą z uciążliwą spłuczką (topiąc się w sedesie), stukają w klawisze MacBooka albo grają w… Guitar Hero. W filmie Raji Gosnella, specjalisty od hollywoodzkich kuriozów (patrz m.in. „Cziłała z Beverly Hills”), Smerfy są modne i szpanerskie a ich przygody w gruncie rzeczy bezrefleksyjne, przecząc wszystkiemu, z czym były dotychczas utożsamiane. To już nie dydaktyczna bajeczka dla nieświadomych maluchów, a frywolny sprawdzian ze współczesnej popkultury – ot, choćby tylko dubbingująca Smerfetkę piosenkarka Katy Perry podśpiewuje w jednej ze scen swój przebój „I Kissed a Girl”.

Rąk nie ma jednak co załamywać. Hollywood tyle już razy przeorało dziecięcą klasykę – powstały przecież aktorskie wersje „Garfielda”, „Scooby-Doo” czy „Rocky’ego i Łosia Superktosia” – że podobne profanacje nie robią dziś większego wrażenia. Smerfy skreślone ręką belgijskiego ilustratora Peyo to twór ponadczasowy, podczas gdy obłych, napuchniętych dziwolągów z filmu Gosnella za kilka lat nie będziemy już pamiętać. Taką mam przynajmniej nadzieję.

***

Recenzja opublikowana także w Wirtualnej Polsce.

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 1

Dodaj komentarz »
  1. Zaczynam się powoli uodparniać, kiedy widzę takie odświeżanie tematu. Wychowałam się na na klasycznej animacji, moje komiksy wpadły w ręce bratanków, ale pewnych rzeczy nie da się oglądać. Próbowałam towarzyszyć dzieciom podczas „Garfielda” z panną Hewitt, ale spasowałam.

    Swego czasu nabawiłam się urazu do NYC, a na widoczek z załączonego kadru. Dopiero serial „White collar” pokazał mi miasto z innej, mniej oklepanej strony.

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php