Sucker Punch, USA/Kanada, 2011, 110/127 minut. Reżyseria: Zack Snyder. Scenariusz: Zack Snyder, Steve Shibuya. Obsada: Emily Browning, Abbie Cornish, Carla Gugino, Oscar Isaac, Jena Malone. Zdjęcia: Larry Fong. Muzyka: Tyler Bates, Marius De Vries. Dystrybucja na blu-ray w Polsce: Galapagos, 9 września 2011
W wersji rozszerzonej „Sucker Punch” niespodziewanie zyskuje drugi oddech, którego większość recenzentów odmówiła mu, nie do końca zresztą słusznie, w dniu premiery kinowej. Z rozpasanej, acz stylowej zachcianki rozkochanego w popkulturze fanboja, film Zacka Snydera oficjalnie staje się brutalnym, dynamicznym musicalem, w którym rytm wyznacza mechaniczna kakofonia.
Wystarczy jeden rzut oka na otwierającą film sekwencję, by rozpoznać znajome patenty. Snyder mnoży realizatorskie rozwiązania z „300” i „Watchmenów” – spowalnia obraz i niechętnie korzysta z montażowych cięć, całość oplata zaś zręcznym, odpowiednio zmodernizowanymi szlagierami (od Bjork, po Eurythmics). Zwarta, dopracowana do najmniejszego szczegółu miniatura, wprowadzająca nas w ponury życiorys głównej bohaterki, otwarcie zapowiada szereg podobnych, a nawet bardziej skrupulatnych sekwencji, mówiąc przy tym jasno – albo się ten rodzaj rzemiosła kocha, albo nienawidzi.
„Sucker Punch” to pomysł w pełni autorski, pomysł za którym nie stoi żaden uznany komiks czy potężna franczyza. Bohaterką filmu jest nastoletnia Baby Doll, która po śmierci matki trafia do zakładu psychiatrycznego. W oczekiwaniu na nieuniknioną lobotomię, wraz z czterema innymi dziewczynami podejmuje decyzję o ucieczce. Dla Snydera nie oznacza to nic dobrego – jest mistrzem krótkich form – pojedynczych sekwencji i zamkniętych konstrukcji, które nie zawsze potrafi spiąć nierozerwalnym łańcuchem zdarzeń, nawet jeśli wynikają one z czyjegoś, sprawdzonego konceptu.
Fabuła jest tu pretekstowa – zatopiony w szarościach psychiatryk stanowi trampolinę dla kolorowych fantazji, którym oddają się bohaterki. Całość rozgrywa się na trzech poziomach świadomości. Pierwszym jest rzeczywistość, w której dziewczyny są pacjentkami zakładu, drugim – kolorowa umowność, dzięki której mogą o swej niedoli zapomnieć (zakład staje się klubem burleski), trzecim zaś wyobraźnia, która pozwala im schronić się przed dwoma poprzednimi.
To właśnie w tym ostatnim świecie, podniesionym do pułapu wybuchowego filmu akcji, bezbronne nastolatki stają się bezlitosnymi heroinami, dziesiątkującymi zastępy przeciwników. „Sucker Punch” może przez to przypominać „Incepcję” – sukces rzeczywisty, podobnie jak u Nolana, uzależniony jest tu od sukcesu na kolejnych poziomach podświadomości. Snyderowi brak jednak narracyjnego sznytu, który przeważył o sukcesie „Incepcji” – jego fabuła pozszywana jest byle jak, a kolejne jej elementy niekoniecznie do siebie pasują.
Same zadania stojące przed bohaterkami, choć bardzo różnorodne, pochodzą z dawno już wyeksploatowanego elementarza gier wideo – ot, zatrzymaj pociąg, zdziesiątkuj armię cyborgów, pokonaj smoka. I tak dalej. Fajnie to wszystko wygląda, ale konsekwencji w tym za grosz.
Wydana właśnie na blu-ray wersja rozszerzona filmu stara się te niedociągnięcia nadrobić. W sporym stopniu jej się to udaje – wzbogacona o 17 minut całość zyskuje zarówno na pojedynczych niuansach (sekunda tu, siedem tam), jak i całościowej kompozycji. Opowieść, choć dłuższa, jest teraz bardziej dynamiczna – dosadna gdzie trzeba, koherentna, świadomie pchnięta w kierunku modernistycznego quasi-musicalu, czego dowodzi zresztą iście burleskowy, wycięty z wersji kinowej numer „Love is the Drug”.
Można zarzucać Snyderowi, że jego film jest pustym fajerwerkiem, oswajającym masową publikę z fałszywie rozumianym wizerunkiem lolity, ale taka jest też specyfika jego narkotyku – nasz organizm albo go odrzuci, albo będzie domagał się kolejnej dawki. Ze wszystkimi tego konsekwencjami.
O wydaniu blu-ray
Recenzowane przeze mnie wydanie to dwupłytowa wersja blu-ray. Warto zauważyć, że spośród dostępnych na rynku edycji (są jeszcze standardowy, jednopłytowy blu-ray i zwykłe dvd), tylko ta zawiera film w wersji rozszerzonej i z dodatkiem Maximum Movie Mode.
Olbrzymie wrażenie robi specyfikacja techniczna – połączenie panoramy o wysokiej rozdzielczości (1080p, 2.40:1) i pięciokanałowego DTS-HD Master Audio zapewnia bardzo wysoki standard doznań, któremu nie przeszkadza ani spore stężenie decybeli, ani tym bardziej nagromadzenie ciemnych odcieni.
W pudełku są dwie płyty – jedna z wersją kinową filmu, druga z wersją rozszerzoną.
Wydanie zawiera kilka dodatków. Tym najważniejszym jest wspomniany Maximum Movie Mode (128:11), który wcześniej z powodzeniem zastosowano w kilku innych wydawnictwach Warnera (z tych wydanych w Polsce są to choćby „Watchmeni” i nowy „Koszmar z ulicy Wiązów”). Idea „trybu maksymalnego” jest stosunkowo prosta – to nic innego jak podniesiony do poziomu wideo komentarz reżyserski, z dodatkowymi materiałami pojawiającymi się na ekranie podczas seansu.
I tak, w trakcie filmu raz po raz na ekranie wyskakuje Zack Snyder, który ochoczo analizuje wybrane sceny, przybliża niuanse produkcji i broni swojego konceptu na blockbuster. W przerwach pomiędzy jego wypowiedziami na ekranie pojawiają się okienka z wypowiedziami aktorów i ujęciami z planu oraz specjalne storyboardy i galerie, które obejrzeć możemy po wciśnięciu przycisku „enter”.
Jeśli czegoś w tym wyczerpującym, dwugodzinnym materiale brakuje, to skupienia na okresie przedprodukcyjnym. Od czego się to wszystko zaczęło, według jakiego klucza dobrane zostały aktorki – tego możemy dowiedzieć się co najwyżej z Internetu.
Na płycie z wersją kinową znajdziemy także dwa dodatkowe, acz niezwykle skromne materiały. Oryginalne krótkometrażówki (11:23) to zbiór czterech promocyjnych animacji, które przybliżają filmowe krainy fantasy – feudalną Japonię, okopy I Wojny Światowej, zamek orków i planetę cyborgów. Swego rodzaju rozczarowaniem jest dodatek Ścieżka dźwiękowa (2:41), który miast dostępu do utworów z soundtracku króciutko przybliża kulisy jego produkcji.
13 września o godz. 13:07 658
Ciekawy tekst! :)
Wersję kinową [a href=”http://superkaczy.blog.pl/eggshell,15348205,n”] oceniłem [/a] na 6,5/10 i byłem bardzo ciekawy jak film prezentuje się w wersji rozszerzonej. Z tego co piszesz – rzeczywiście jest lepiej. To bardzo mnie cieszy i może nawet skuszę się na ponowny seans filmu, własnie w takie formie. Szkoda tylko, że taka wersja dostępna jest jedynie na Blu-Ray, a nie zwykłym DVD. Według mnie – jest to nietrafione posunięcie, no ale co zrobić.
13 września o godz. 20:40 663
Franczyza to chyba najbardziej idiotyczna kalka z języka angielskiego z jaką można się spotkać czytając krytyków przed trzydziestką.
No chyba, że Pan Redaktor ma na myśli „system sprzedaży towarów, usług lub technologii, który jest oparty na ścisłej i ciągłej współpracy pomiędzy prawnie i finansowo odrębnymi i niezależnymi przedsiębiorstwami – franczyzodawcą i jego indywidualnymi franczyzobiorcami” ;)
13 września o godz. 21:31 664
Tak, dokładnie to mam na myśli. W powyższym tekście użyłem słowa ‚franczyza’, odwołując się do wyreżyserowanego przez Snydera filmu „Świt żywych trupów”. Chcesz tego czy nie – żywe trupy (living dead) są rodzajem filmowej franczyzy, choć oczywiście nie w dosłownym znaczeniu.
14 września o godz. 7:37 666
@takitam – pan redaktor (sadzac po odpowiedzie) kompletnie nie pojal Twego zarzutu/pytania – z ktorym sie w pelni zgadzam. Powstaje pytanie,czy jest sens czytac pisanine czlowieka, ktory nie rozumie uzywanych przez siebie slow.
14 września o godz. 10:08 667
Polską „franczyzę” (jako odpowiednik angielskiego „franchise”) traktuję jako swego rodzaju skrót myślowy, poręczniejszy od, dajmy na to, „licencji”. I nie widzę w tym absolutnie nic złego.
Do czytania bloga nikt was nie zmusza, wolna droga.
15 września o godz. 7:39 668
Taka reakcja „do czytania nikt Was nie zmusza” zmusza mnie do nie-czytania.Zalosne,publikowac na stronie Polityki i nie podjac nawet minimalnego wysilku,zeby zachowac stosowna forme korespondencji. Sodoweczka ?
15 września o godz. 7:49 669
Szlifowanie kultury proponuję rozpocząć od własnych wypowiedzi.