Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie

28.09.2011
środa

Jak pisać o kinie rozrywkowym?

28 września 2011, środa,

Jeśli miałbym wymienić jedną tylko bolączkę polskiej krytyki filmowej, z całą pewnością byłaby nią nieumiejętność, czy wręcz niechęć [do], pisania o kinie rozrywkowym. Gdy przeciętny Polak chce poznać opinię specjalisty na temat któregoś z hollywoodzkich hitów, staje przed bardzo ograniczonym wyborem: „Co jest grane?”, „Film”, Stopklatka lub Filmweb. To jedyne* ogólnokrajowe media, które nie marginalizują hollywoodzkiej komercji jako tej części kina (a idąc dalej: kultury), o której z góry nie warto ani czytać, ani tym bardziej pisać.

Problem w tym, że sięgając do „Co jest grane?”, dowiemy się jedynie, że kino rozrywkowe umarło razem z Chaplinem, w „Filmie” poszukiwana przez nas recenzja będzie miała pewnie 1200 znaków, a żeby na „Stopklatce” nie trafić na tekst naszpikowany milionem kolokwializmów, trzeba mieć naprawdę dobry dzień. Filmweb tymczasem, choć najbardziej z tego grona kompetentny, zbyt często stawia na opinie skrótowe, niewznoszące się ponad poziom dystrybutorskiego opisu.

A co z resztą? Wystarczy sięgnąć po dowolny dziennik, tygodnik lub miesięcznik posiadający dział kulturalny. Najczęściej znajdziemy w nim Gutkowo-Vivartowy repertuar wstydliwie wsparty jakimś megaprzebojem, o którym akurat nie wypada nie napisać. Takie zepchnięcie kina rozrywkowego na margines owocuje później zjawiskiem, które doskonale uwypuklił na swoim blogu Marcin Zembrzuski – przyzwyczajona do snobistycznego repertuaru krytyka pozostaje bezradna wobec produktu opartego na kinie gatunkowym. Dlatego, że go nie zna, nie rozumie, nie czuje. Bezradność maskowana jest wtedy etykietkami, najczęściej spod znaku Tarantino/Scorsese/Hitchcocka.

Oczywiście kompetentnych tekstów na temat mainstreamu – zazwyczaj skreślonych ręką krytyków młodego pokolenia, których popkultura za młodu wykarmiła – nie brakuje. Ale trzeba ich szukać po prywatnych blogach i niezależnych publikacjach, a te najczęściej skierowane są do czytelnika wyrobionego, środowiskowego, szukającego w pierwszej kolejności zaawansowanej interpretacji, a dopiero w drugiej – sugestywnej opinii. I tu pojawia się kolejny problem, bo filmoznawczym językiem stosunkowo łatwo rozebrać film na czynniki pierwsze, ale już przegryźć popkulturową esencję i dotrzeć bezpośrednio do jego właściwego odbiorcy – niekoniecznie. Krytyk nie jest przecież kolegą widza, nie wejdzie w jego skórę.

Okazuje się, że jest w tym kraju dosłownie jedna osoba, która to potrafi. Kaja Klimek – zapamiętajcie to nazwisko. Jej teksty znajdziecie w portalu e-Splot, czasem na stronach Dwutygodnika i Filmwebu. Kaja pisze głównie o hollywoodzkich premierach, ale jej recenzji nie da się wepchnąć w żadną szufladę. Są pasjonackie i błyskotliwe, profesjonalne i, uwaga – rzadkość!, urokliwie zabawne. A przy tym absolutnie nieprzewidywalne. Tylko ona mogła wpaść na pomysł wystawienia opinii naukowej Taylorowi Lautnerowi, opracowania alfabetu „Uwikłania” Bromskiego czy wysłania na konkurs Mętraka artykułu poświęconego… włosom Nicolasa Cage’a (za który zresztą otrzymała wyróżnienie).

Teksty Kai bez problemu odnajdują, takie mam przynajmniej wrażenie, wspólny język z czytelnikiem/widzem. Ich świeżość wynika najpewniej ze swobody, na jaką może sobie w ich zakresie pozwolić – większość czasu zawodowego wciąż jeszcze poświęca innym zagadnieniom, traktując krytykę filmową jako formę rozwojowego hobby. Kaja pisze tylko o tym, co naprawdę ją fascynuje, a przy tym robi to na własnych zasadach, łamiąc sztywne normy dotyczące objętości tekstów i zwięzłości tytułów. Nie wstydzi się fanowskiego obciachu, ale nie jest w tym infantylna. No i najważniejsze – zawsze wie, o czym pisze. Jeśli akurat o Michaelu Cerze, musi być jego największą fanką, jeśli o adaptacji Philipa K. Dicka, na pewno czytała oryginał.

Teksty Kai to pierwszy naprawdę przekonujący mnie argument za tym, że krytyka filmowa powinna dzielić się na specjalizacje. Dziś wszyscy piszą o wszystkim – o Hollywood i Nowych Horyzontach, o Bayu i Zwiagincewie. Na pierwszy rzut oka nie ma w tym nic złego – sam przy każdej okazji powtarzam (bodajże za Tadeuszem Sobolewskim), że prawdziwy krytyk powinien być wszystkożerny. Problem w tym, że szala takiej wszystkożerności zawsze przechylona jest w tę samą stronę – bo choć mamy w Polsce armię wyedukowanych filmoznawców, to ich rozeznanie w hollywoodzkim mainstreamie jest na ogół mocno powierzchowne. Znawców kina komercyjnego, jeśli już, szukać należy przede wszystkim pośród jego regularnych widzów – ci jednak najczęściej nie mają interpretatorskich (o językowych nie wspominając) kompetencji, by wznieść się ponad forumowe pogawędki.

Kaja niejako wychodzi temu naprzeciw. Film rozrywkowy ocenia jako film rozrywkowy, nigdy nie stawiając się wyżej od swojego czytelnika, siedząc w tym samym, co on, fotelu. Jest szczera, ale nie agresywna. Wymagająca, ale i wyrozumiała. Wie, że na złym filmie nie ma sensu wyładowywać prywatnych frustracji. Każdy ma przecież swoje kino. Nie nam – krytykom – mówić, komu jakie bardziej pasuje.

Czytajcie więc jej teksty – mnie osobiście marzy się, by każda redakcja (albo na dobry początek „Gazeta Wyborcza”) miała w swych szeregach specjalistę od mainstreamu jej formatu. Może wtedy, idąc tropem branży growej, recenzent filmowy stałby się w końcu kumplem, nie zaś belfrem, potencjalnego czytelnika.

***

* – nie liczę działów filmowych Onetu, WP (gdzie sam piszę), O2 czy Interii, bo to prawdziwe pole minowe; piszą tam mniej i bardziej zawodowi krytycy, ale zdarza się też, że uczniowie gimnazjum

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 17

Dodaj komentarz »
  1. Sporo w tym prawdy. Sam wcześniej czytałem jeden tekst Klimek na łamach Dwutygodnika i zapadł mi w pamięci. Fajne takie docenienie. To chyba nie częste pośród zawodowych recenzentów? :-)

  2. Co do krytyków z „Co jest grane?”, bo to głównie czytam, to mam wrażenie, że im się nie chcę, niektóre recenzje są napisane w niemal w formie kopiuj wklej, zmieniają się tylko pewne dane. Kiedyś sprawdziłem jaki będą w kolejnym tygodniu premiery, wystawiłem im oceny, takie jakie mogą dostać w „Co jest grane?” i co w prawie 90% się pokryło. Nawet jeśli film jest kiepski, chyba za coś biorą pieniądze, niech się do cholery trochę starają.

  3. Ja z kolei nigdy o tej dziewczynie nie słyszałem. Ale przytoczone fragmenty rzeczywiście super!

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Nigdy nie słyszałam o Kai, a teraz chętnie nadrobię zaległości. Przejrzałam powierzchownie opinię naukową Lautnera i już organizuję czas na dokładne zapoznanie z pozostałymi tekstami.

    Zgadzam się co do tego, że krytycy filmowi powinni koncentrować się wokół własnych specjalizacji. W „Filmie” 07/2011 zapadł mi w pamięć tekst Maciejewskiego o Techine – Łukasz opowiada o swojej fascynacji reżyserem w taki sposób, że czytelnik chce się dowiedzieć co stracił. Bo tak naprawdę ten, kto zna i otacza pasją daną dziedzinę – jest najbardziej wiarygodnym krytykiem.

    Nie wstydzę się przyznać, że oglądam kino indyjskie. Na początku niemal hurtowo, teraz wiem czego oczekuję i co mi się nie podoba. Dlatego każdy recenzent, który na podstawie kilku filmów ocenia całą kinematografię, traci wiarygodność także w pozostałej sferze.

    Jeżeli krytyka ma docierać do ludzi, przeciętnych widzów, to potrzeba też takich umysłów jak Kaja Klimek. Bo czasem odnoszę wrażenie, że krytycy nie lubią widzów i traktują jak niedorozwinięte dzieci.

  6. W pełni zgadzam się z Agną. Piotrowi gratuluję empatii. To rzeczywiście rzadkie i cenne, żeby potrafić tak kogoś docenić. O Pani Klimek nie słyszałem dotąd, po twoim artykule, chętnie nadrobię te zaległości. Ale podobnie jak Agna uwielbiam teksty Maciejewskiego. Tekst o Techine był wybitny, ale pamiętam jak wspaniale pisał kiedyś o Sautecie czy Rohmerze. Zresztą jego niedawne wspomnienie o Morgensternie w „Filmwebie” jest najlepszym tekstem na temat tego reżysera (mojego ulubionego) jaki czytałem kiedykolwiek. Piotrze, może kiedyś wywiad z Panem Łukaszem?

  7. Jako wstala wspolpracowniczka dzialu kultury ogolnopolskiego tygodnika chcialam zwrocic uwage na pewna techniczna kwestie: nie zawsze mamy mozliwosc obejrzec (legalnie, czyli na pokazie prasowym) film maistereamowy na tyle wczesnie, aby napisac o nim w tygodniu premiery. mamy tez czesto na tyle ograniczona powierzchnie, ze nie mozemy robic przegladu tygodnia, tylko robimy autorski wybor tego, co najciekawsze. i to nie jest kwestia niecheci do popkultury, ale tego, ze na spaprany i obrazliwy dla widza film typu transformers 3, conan czy kolejna komedie romantyczna z nadpobudliwa blondynka po prostu szkoda czesto miejsca.

  8. a Klub Miłośników Filmów http://www.film.org.pl??? fajne recenzje , analizy itp. gorąco polecam!

  9. @ Agna

    „Łukasz opowiada o swojej fascynacji reżyserem w taki sposób, że czytelnik chce się dowiedzieć co stracił. Bo tak naprawdę ten, kto zna i otacza pasją daną dziedzinę – jest najbardziej wiarygodnym krytykiem.”

    Problem w tym, że o ile Łukaszów Maciejewskich mamy w naszym kraju kilku, to specjalistów od mainstreamu trzeba już szukać ze świecą. Jest to dla mnie prawdziwa zagadka – przecież nie jest tak, że arthouse sprzedaje się w Polsce lepiej (czy choćby porównywalnie) niż hollywoodzkie hity.

    @ Patryk

    Na wywiad, a może raczej rozmowę, przyjdzie czas. Planuję (już od dawna) cykl pogawędek z kolegami-krytykami na temat naszej branży. Liczę, że do końca roku uda mi się to w końcu wprowadzić w życie.

    @ Ola

    Trafia do mnie argument o niemożliwości obejrzenia niektórych filmów przed puszczeniem pisma do druku, ale już przeciwko „brakowi miejsca” bym się sprzeciwiał. O tym właśnie piszę w swoim tekście. W prasie marginalizuje się kino hollywoodzkie, często bardzo odruchowo. Bo „obraza dla intelektu”, bo „szkoda miejsca”. Tymczasem Hollywood jest dziś znacznie istotniejszą częścią naszej codziennej kultury, niż np hołubiony repertuar Gutka. Trzeba tylko rozumieć jego materię.

  10. Brak miejsca to real, z ktorym trzeba sie zderzac na codzien, a nie zla wola recenzetow filmowych lub ich brak przebojowosci.
    Pamietaj tez, ze nie wszystkie pisma sa kierowane do tych samych odbiorcow. Sa czytelnicy, dla ktorych istotna czescia codziennej kultury nie sa Transformers 3, Oszukac Przeznaczenie 5 czy Conan 3D, a wlasnie filmy autorskie, mniej rozrywkowe i nie ma powodu, by otwierac ich na taki chlam (czy naprawde uwazasz, ze te konkretne tytuly, ktore wymienilam to ciekawe, wartosciowe kino?). Jasne, nie wszystkie hollywoodzkie filmy sa oglupiajace i obrazajace inteligiencje widza, tak jak nie wszystkie pozycje z repertuaru dystrybutorow niezaleznych sa interesujace i to nie jest kwestia rozumienia materii czy nierozumienia, tylko swiadomosci w jakim medium pracujesz, do kogo kierujesz swoje teksty.

  11. „Sa czytelnicy, dla ktorych istotna czescia codziennej kultury nie sa Transformers 3, Oszukac Przeznaczenie 5 czy Conan 3D”

    Ale skąd możesz to wiedzieć? Przecież nie pytacie o to swoich czytelników. Nie podoba mi się zakładanie z góry, że nikt nie chce o popkulturze czytać, że jest ona gorsza, słabsza, mniej wymagająca. To trochę tak, jakby w kategoriach politycznych stwierdzić, że nie piszemy o jakiejś partii, bo w jej skład wchodzą niekompetentni idioci, których nie warto słuchać. Ale przecież oni są, istnieją, wywierają wpływ na całą polityczną scenę.

  12. „Ale skąd możesz to wiedzieć? ”

    Z badan czytelnictwa.

    „Nie podoba mi się zakładanie z góry, że nikt nie chce o popkulturze czytać, że jest ona gorsza, słabsza, mniej wymagająca. ”

    ja tego akurat nie zakladam. zakladam, ze wole napisac (i przeczytac!) o filmie ciekawym niz nieciekawym.

  13. „Sa czytelnicy, dla ktorych istotna czescia codziennej kultury nie sa Transformers 3, Oszukac Przeznaczenie 5 czy Conan 3D”

    No pewnie, że są. Ale są też tacy, dla których kino popularne jest istotne i niekoniecznie są to analfabeci. Jest cały szereg świetnych filmów zaliczanych do mainstreamu, znakomicie przyjmowanych na bardziej hmm… wyrobionych rynkach filmowych, które u nas przechodzą bez echa, bo są źle ztargetowane przez dystrybutorów i nienależycie docenione przez krytykę.
    Co więcej, wydaje mi się, że brak powszechnego dyskursu o kinie popularnym wpływa również na młodych polskich filmowców, którzy koniecznie starają się robić sztukę. W efekcie nie potrafią nakręcić ani dobrego kina artystycznego, ani rozrywkowego i wciąż mamy, co mamy czyli biedę z nędzą, nawet mimo nieśmiałych promyków nadziei.
    Nie wątpię jednak, że sytuacja mimo wszystko zmierza w dobrym kierunku. Jesteśmy dużym i wschodzącym rynkiem, nisz do zagospodarowania jest wiele, pole do popisu dla dystrybutorów, filmoznawców, krytyków i wreszcie filmowców jest olbrzymie.
    Teksty Kai są na to najlepszym dowodem, szacunek dla niej.

  14. „zakładam, że wole napisać (i przeczytać!) o filmie ciekawym niż nieciekawym.” – ja z doświadczenia wiem, że można napisać bardzo ciekawie o nie ciekawych filmach, które po takim artykule zyskują inny wymiar. Często zdarzało mi się trafiać na takie teksty na amerykańskich stronach, choć muszę przyznać, że były to artykuły głownie przekrojowe, badające pewne tendencje w kinie komercyjnym. Pamiętaj ciekawie można pisać o wszystkim, tego uczy historia literatury!

  15. ech:

    jasne, ze ciekawie mozna pisac o wszystkim, ale lepiej miec ciekawy i fajny temat, a nie nieciekawy. w koncu juz sam fakt pojawienia sie recenzji czy tekstu o danym filmie, jest promowaniem go.

    Marcin:

    „Ale są też tacy, dla których kino popularne jest istotne i niekoniecznie są to analfabeci. Jest cały szereg świetnych filmów zaliczanych do mainstreamu, znakomicie przyjmowanych na bardziej hmm… wyrobionych rynkach filmowych, które u nas przechodzą bez echa, bo są źle ztargetowane przez dystrybutorów i nienależycie docenione przez krytykę.”

    jasne. absolutnie nie zgadzam sie, ze kino popularne jest tylko dla analfabetow.

  16. Może jestem dziwny, ale po niektórych entuzjastycznych recenzjach nie mam wcale chęci wybrać się do kina, ba entuzjazm wydaje się jakiś wtórny, powielony z innej recenzji. Za to niektóre zniesmaczone recenzje, sprawiają, że też chce poczuć się wykorzystanym przez twórce, wypad do kina przypomina wizytę u nielubianego krewnego, aby potwierdzić dlaczego się go nie lubi.

  17. ech:

    pozwolisz, ze nie skomentuje Twoich upodoban :)
    ale jest cos na rzeczy – trudniej chwalic niz ganic, bardzo czesto negatywne recenzje maja wiecej emocji i polotu.

  18. cóż fakt że mało który recenzent umie recenzować kino rozrywkowe – i co więcej chce je recenzować jest niestety znany i przykry. I prawdą jest że tych którzy umieją o kinie rozrywkowym pisać inteligentnie i z wyczuciem tematu jest niewielu. Co do tego czy w ogóle opłaca im się takie recenzje wystawiać to nie mam wątpliwości. Więcej – z moich własnych doświadczeń wynika, że co raz więcej osób wykształconych, oczytanych i posiadających szeroką erudycję zaczyna się przyznawać do tego że kino rozrywkowe naprawdę lubi. I to ten czytelnik – dla którego można napisać błyskotliwą recenzję, wybiegającą poza streszczenie proponowane przez dystrybutora najczęściej pozostaje w prasie polskiej niezaspokojony. Bo o filmach rozrywkowych pisze się albo źle, albo przeraźliwie nudno albo co chyba najbardziej uwiera – bez znajomości tematu i rozeznania gatunku. A dziś znać się na kinie rozrywkowym to nie żaden wstyd.

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php