Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie

1.10.2011
sobota

Wokół „1920 Bitwy Warszawskiej”

1 października 2011, sobota,

Wstyd, ogromny wstyd. To właśnie czuję, czytając w ogólnopolskiej prasie niektóre recenzje filmu Jerzego Hoffmana. Premiera jego „Bitwy Warszawskiej” dość niespodziewanie pokazuje, że krytyka filmowa jest w naszym kraju chorągiewką, którą każdy może sobie pomachać w dowolnym kierunku.

„No i mamy kolejny cud nad Wisłą” – pisze w swojej recenzji redaktor naczelny „Filmu” Jacek Rakowiecki, przyznając „Bitwie…” 5 gwiazdek na 6 możliwych, zaś Zdzisław Pietrasik stwierdza w ostatnim numerze „Polityki”, że „już pierwsza scena – po prologu – robi duże wrażenie. Pociąg pancerny pędzi wprost na nas z taką prędkością, że widzowie nieoswojeni z nową technologią mogą się przestraszyć”. Dalej jest tylko lepiej – w dodatku do „Gazety Wyborczej” niezawodny Jacek Szczerba stwierdza, że choć „warstwa edukacyjna tego filmu często przypomina przerzucanie encyklopedii, udało się uniknąć łopatologii”, z kolei w „Metrze” Maja Staniszewska dochodzi do wniosku, że „jest to film, który trzeba zobaczyć. Nie tylko dlatego, że efektowna pierwsza polska superprodukcja w trójwymiarze dołączyła do światowej filmowej pierwszej ligi”.

Po seansie prasowym, jaki odbył się w czwartek w krakowskiej Galerii Kazimierz, mogę stwierdzić tylko jedno. Albo „Bitwa Warszawska” była dla wymienionych wyżej państwa pierwszym w życiu seansem na dużym ekranie (bo jak, na litość boską, 116 lat po „Wjeździe pociągu na stację w Ciotat” można jeszcze bać się lokomotywy na ekranie?!), albo… No właśnie, albo chodzi tu o coś zupełnie innego.

Dla porządku: „Bitwa Warszawska” nie jest najgorszym filmem, jaki w tym roku widziałem w kinie, ani nawet najgorszym polskim – tego miejsca już do końca 2011 nie odda nikomu „Weekend” Cezarego Pazury. Nie znaczy to jednak, że epos Hoffmana jest od niego dużo lepszy. Daruję sobie jego szczegółową krytykę, bo nie ma sensu się powtarzać – jak doskonale ujął to w swoim krytycznym tekście w „Krytyce Politycznej” Jakub Majmurek, „to nawet nie jest krok wstecz – ma się wrażenie, że polskie kino zatacza jakieś wielkie koło i raz jeszcze wraca do najbardziej tandetnego przedwojennego kina produkowanego przez samych kiniarzy – to jest dokładnie ten poziom artystyczny i myślowy”.

Czy możliwym jest, by wymienieni przeze mnie fachowcy z wieloletnim doświadczeniem nie widzieli oczywistych niedostatków archaicznego, nieskładnego teatrzyku Hoffmana? Sprawa jest co najmniej zastanawiająca.

O co w tym wszystkim chodzi? Optymistyczne recenzje „Bitwy…” – jedne z nielicznych w branży – Rakowieckiego, Szczerby i Staniszewskiej zyskują na znaczeniu, jeśli przyjrzeć się plakatom promującym film. Na dole, pośród patronów medialnych znajdziemy m.in. ich redakcje: „Film”, „Gazetę Wyborczą” i „Metro”.

Zbieg okoliczności? Z igły widły? Paranoja? Bo w „…Wyborczej” pojawiła się przecież także krytyczna opinia Pawła T. Felisa, a taki Zdzisław Pietrasik z „Polityki” nie miał w tym kontekście żadnego powodu, by film wychwalać? Cóż, całkiem możliwe, przynajmniej jeśli chodzi o Pietrasika – wydaje się, że jemu film zwyczajnie się spodobał (zwłaszcza, że zgłaszał też pod jego adresem kilka szczerych obiekcji). Sam rzadko zgadzam się z jego opiniami, dlatego ta bynajmniej mnie nie dziwi.

Ale spójrzmy na plakat raz jeszcze. Pośród patronów wymienieni są także „Filmweb” i „Wirtualna Polska”. W obu portalach na chwilę obecną (sobota, 18:00, niemal 36h po premierze „Bitwy…”) wciąż jeszcze nie znajdziemy recenzji „jednego z najbardziej oczekiwanych filmów tego roku”.

Redakcję „WP” można tu jeszcze jako tako rozgrzeszyć – pisząc tam regularnie i obsługując zdecydowaną większość premier, ponoszę niejako odpowiedzialność, że tekst o „Bitwie…” wciąż się jeszcze nie ukazał. Jeśli tam zaglądacie, wiecie, że nie pierwszy to mój, i nie ostatni raz. Ale co z „Filmwebem”, który swoje recenzje właściwie bez wyjątku publikuje 1-3 dni po pokazach prasowych, długo przed premierą kinową? Pokaz „Bitwy…”, ten warszawski, odbył się na tydzień przed krakowskim, czasu na skreślenie kilku zdań było sporo.

Rozwiązanie tej niecodziennej sytuacji wydaje się stosunkowo proste. W przypadku pewnego rodzaju kina (czyt. do szpiku złego), pomiędzy dystrybutorem kinowym a patronem medialnym obowiązuje często – pisana bądź nie – umowa, że negatywna recenzja filmu może ukazać się na stronie najwcześniej w poniedziałek po weekendzie premierowym. Ot, po prostu – żeby nie zniechęcać pierwszej fali widzów, którzy nie mieli jeszcze okazji o nim poczytać.

Czy jest tak i tym razem? Z całą stanowczością stwierdzić tego nie można, tak jak nie da się udowodnić „Filmowi”, że opublikował recenzję na zamówienie. Można tylko przytoczyć pewne fakty.

Na przykład, że mecenasem i największym producentem „Bitwy Warszawskiej” jest Bank Zachodni WBK. Ten sam bank, którego reklama pojawiła się w poprzednim numerze „Filmu”, tuż przed wielostronicowym, wychwalającym dzieło Hoffmana artykułem. Ten sam bank, którego kolejna, szeroko krytykowana w mediach reklama pojawiła się także na okładce (!) kwietniowego „Filmu”. Jacek Rakowiecki powiedział wtedy: „Nikt do mnie nie przychodził i nie kazał mi zamieszczać takiego zdjęcia. To była moja decyzja, żeby, publikując tekst o znanych aktorach w reklamach, wykorzystać na okładce zdjęcie z sesji reklamowej dla banku”. Czy i tym razem publikacja recenzji była „jego decyzją”? Jak uwierzyć w taki bieg okoliczności? Co więcej – jak teraz uwierzyć w cokolwiek, co skreślił swoim piórem lub puścił do druku? I dla mnie, jako dziennikarza/krytyka, najważniejsze – jak mam teraz na jego zamówienie (bo w „Filmie” czasem publikuję) dalej pisać?

Powstrzymam się od podsumowujących komentarzy. Poza jedną, i tak oczywistą, uwagą – z całej sytuacji wyłania się dość przykry wizerunek rodzimej krytyki filmowej – nawet jeśli nie otwarcie sprzedajnej, to z pewnością nieczystej, łatwej do zmanipulowania. Po to tylko, by mieć swoje logo na plakacie jednego z najgorszych filmów roku? Lub tych kilkadziesiąt tysięcy więcej na koncie wydawnictwa? Warto przekreślać tym całą swoją wiarygodność, serio?

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 30

Dodaj komentarz »
  1. Październikowego numeru jeszcze nie nabyłam, bo nie znalazłam w mojej mieścinie wersji z filmem Wendersa, ale już się boję. Oglądając zwiastuny podskórnie widziałam, że to nie będzie dobre kino.

    Kilka razy zdarzało mi się zwrócić uwagę na entuzjastyczne podejście Rakowieckiego do zapowiadanych, recenzowanych rodzimych produkcji. Nie mam w sobie żyłki detektywistycznej i nie chce mi się przeglądać numerów. Jednak kilka jego tekstów wydało mi się podejrzanych.

    Nie znam mechanizmów rządzących patronatem medialnych, więc nie mam punktu zaczepnego dla teorii spiskowej.

    To nie zmienia decyzji, którą podjęłam dawno temu – na ten film szkoda iść do kina.

  2. Na szczęście jest internet, trochę chęci i można takie zjawisko napiętnować, lub przynajmniej naświetlić. Co do filmwebu? To przesunięcie recenzji, to nie jedyny raz (pamiętam kilka takich manewrów), ale gdy się pojawi będzie zapewne miażdżąca. Pamiętam, że w Gazecie Wyborczej pojawiały się entuzjastyczne recenzje niejakiego Armaty (może coś przekręciłem) do filmów delikatnie mówiąc nieudanych. Co do Pietrasika muszę się zgodzić, to jeden z bardziej staroświeckich recenzentów gazetowych, pewnie ma też sentyment do Hoffmana.

    Co do filmu podejrzewam, że wina leży po stronie niejakiego Andrzeja Kotkowskiego, mam dziwne podejrzenie, że to on miał decydujący wpływ na kształt filmu. Kondycja fizyczna Hoffmana podpowiada, że nie był w stanie ogarnąć tak wielkiej produkcji, pewnie pod wieloma rzeczami tylko się podpisywał.

  3. A mnie wstyd jak czytam takie recenzje… Lub przytyki do kolegów po fachu… Teoria spiskowa w najczystszej postaci… Czyli podejście do życia bardzo typowe w naszym kochanym kraju, gdzie nikt nikomu nie ufa i wietrzy przekręt na każdym kroku…
    Rzuciłeś tutaj stekiem kalumni i oszczerstw…. tak to widzę… lepiej będzię jeżeli skupisz się na recenzjowaniu filmów, a nie na tym co napisali inni…
    W każdym razie Twoją recenzją kierował się nie będę i myślę, że czas na to, aby przestać odwiedzać Twój blog…
    Pozostałym czytelnikom też doradzam, aby swe opinie i osądy tworzyli sami, najlepiej po obejrzeniu danego filmu…

    Z poważaniem

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. Mam pytanie dotyczące zdjęcia,
    dlaczego chorągiewki (na lancach?) są czerwono-białe ?

  6. @ Agna

    Jacek Rakowiecki zawsze recenzuje filmy, w obliczu których jego sztab recenzencki pozostaje „bezradny” (vide „Joanna” Falka) – taka jest moja obserwacja.

    @ Szalony Koń

    „W każdym razie Twoją recenzją kierował się nie będę (…)”

    I słusznie. Nie przypominam sobie bym takową napisał.

    @ ech

    Od kilku miesięcy słucham doniesień z planu „Bitwy…” – że reżyser nie wie, co się wokół niego dzieje, że sceny są ustawiane przez Idziaka i drugich reżyserów… To w gotowym filmie widać – wszechogarniający chaos, niespójność, brak jakiejkolwiek realizatorskiej konsekwencji. Szkoda, że dał się w ten projekt wmanewrować. Choć on sam pewnie nie żałuje

    @ Adam

    A są? :)

  7. Nie jest tak źle jak widać wyżej.Mimo bólu głowy po 3D /noszę niestety szkła optyczne co nijak nie chce współgrać z okularami do oglądania/obejrzałem film bez istotnych rozterek.Tyle że początkowy pociąg pancerny wyglądał raczej na drugowojenny,sowieckie samochody pancerne za bardzo przypominały nasze Ursusy wz 29 a czołgi mimo dobrej rekonstrukcji paradowały tylko z działkami a w rzeczywistości większość była uzbrojona w CKMy.Tak mniej więcej 4-5 z CKM na 1 z działkiem Puteaux /nie takie duże jak na filmie/.Poza tym mam wątpliwości czy nawet elitarny 1 Pułk Szwoleżerów w roku 1920 szedł w bój w mundurach galowych.Gratuluję P.Lindzie postaci Wieniawy.

  8. Ja tam już oceniłem ten film przed jego premierą. Zrobiłem to na podstawie „Ogniem i mieczem” oraz „Starej baśni”. I nie pomyliłem się.
    Poza tym ludzie! Jak można w roli przebohatera obsadzić gościa o facjacie Krystyny z gazowni, gdy obok stoi Bohun???

  9. Bezczelny Pan jesteś, panie Pluciński, bezczelny i arogancki… I odwracasz Pan kota ogonem, jakbyś Pan nie wiedział o co mi chodzi…
    Tylko nie psuj Pan opinii Polityce, bo oszczerców redakcja chyba najmniej potrzebuje… Nadętych bufonów może jeszcze zniesie…
    Film widziałem i miałem kupę ubawu go oglądając… arcydzieło to nie jest i nie przypominam sobie, by reżyser miał zamiar takowe tworzyć… Co w tym złego?
    Ale najlepiej zjechać reżysera z góry na dół, recenzentów wyzwać od sprzedajnych takich tam, a potem bezczelnie grać głupa…
    Dlatego jesteś Pan, delikatnie mówiąc, niewiarygodny…

  10. @Tashunca Uitco
    Charakterystyczna dla dużej części naszego ludu urojeniowa wizja centralnie sterowanego, wszechogarniającego spisku i układu, mistrzowsko i intuicyjnie zdiagnozowana i wykorzystana przez bohaterskich małych rycerzy, z których został już niestety tylko jeden, gdyż drugi „poległ na służbie narodowi”, budzi u niektórych chęć odrzucenia możliwości istnienia jakichkolwiek spisków i układów, na zasadzie myślenia „zero-jedynkowego”. Tymczasem sprawy mają, jak to zwykle sprawy, nieco bardziej skomplikowany charakter, o ile można przypuszczać, że Jedyny i Najwyższy Spisek nie istnieje, a podobno nawet można to udowodnić naukowo wykorzystując socjologię i psychologię, o tyle trzeba chyba być dzieckiem, by nie wiedzieć, że najróżniejsze pomniejsze spiski i wielorakie lokalne układy (w znaczeniu wycinka rzeczywistości, a nie geograficznym) istnieją, istniały jak świat stary i pewnie będą istnieć po kres gatunku homo sapiens sapiens. Nie widzę powodu, by Piotr Pluciński nie miał odkryć, ustosunkować się i próbować upublicznić jeden z nich. Sprawy nie znam i nawet nie musi mnie ona interesować, ale podejście typu: ponieważ nie jestem oszołomem wierzącym paranojom Kaczyńskiego i jego zwolenników, to oznacza, że świat jest niewinny i prostolinijny jak niemowle, budzi mój sprzeciw.

    Z poważaniem.

  11. @Tashunca Uitco
    Ach i jaka piekna, polska, zacietrzewiona agresja, nie za bardzo odnosząca się logicznie do wypowiedzi zainteresowaneg i nieadekwatna jeśli chodzi o siłę wzburzenia, co pozwala przypuszczać (jedynie przypuszczać) o jej wewnątrzpochodnym i projekcyjnym charakterze. Swojsko! Z „Tej Ziemi”!
    Z… czym tam? no ten… tego… zapomniałem…

  12. @ Szalony Koń

    „Tylko nie psuj Pan opinii Polityce, bo oszczerców redakcja chyba najmniej potrzebuje (…)”

    Redakcja reklamuje mój wpis boxem na pierwszej stronie portalu. Chyba się nie wstydzą.

    „arcydzieło to nie jest i nie przypominam sobie, by reżyser miał zamiar takowe tworzyć…”

    W tym problem. Ja sobie przypominam.

  13. I pomyslec ze mialem zamiar przeczytac solidna recenzje filmu :)
    A tu jak zwykle :)

  14. Recenzja Piotra Plucińskiego to opinia człowieka młodego, który chce byc oryginalny i kontrowersyjny, antypoprawny, podprądowy.

    A wystarczy zrozumiec, że Pan Jerzy tworzy filmy „ku pokrzepieniu serc”. To jest Jego ambicją, i to wychodzi Mistrzowi doskonale.

    Nie trzeba szukac drugiego dna, tam gdzie go nie ma, prawda ?

  15. @ kris

    Ale to pokrzepienie serc miałoby rację bytu, gdybyśmy byli uciśnionym narodem, którego polskość jest poważnie zagrożona. Wiem, że nie powinnam się wypowiadać na temat filmu, którego nie widziałam (może jak w tv puszczą, to wysilę moje aparaty słuchowe, bo nie mam co liczyć na seans w TV Polonia z angielskimi napisami. A może w ramach promocji dokona się ów cud?).

    Ja nie rozumiem dlaczego „ku pokrzepieniu serc” ma stać wyżej nad półką „dobre kino”? Jeśli mowa o filmach o tak złych, że aż dobrych to inna para kaloszy.

  16. @ kris

    „Recenzja Piotra Plucińskiego to opinia człowieka młodego, który chce byc oryginalny i kontrowersyjny, antypoprawny, podprądowy.”

    Proszę mi wierzyć, nie marzę o niczym innym, niż publikowanie zwykłych tekstów recenzenckich. Zbyt wiele jest jednak w tej branży kontrowersyjnych lub niejasnych sytuacji, o których przeciętny widz/czytelnik nie ma pojęcia. A uważam, że powinien.

  17. Nie wiem, o co ta klotnia tak naprawde.. Ja nie wybieram sie na film Hoffmana, gdyz po prostu mi z nim nie po drodze. Nie cenie sobie jego obrazow, nie uwazam go za wybitnego rezysera i zal mi wydawac na niego pieniedzy. Jesli ktos ceni sobie kino ambitne, zmuszajace do refleksji i zastanawiania sie nad kondycja czlowieka w swiecie to pojdzie chocby na nowy film Almodovara, a nie na kolejny „patriotyczny obrazek”, nawet w wersji 3D (obawiam sie, ze trojwymiar to jego jedyna „glebia”).
    Jesli ktos lubi filmy Hoffmana, to niech nawet peany pisze na ich czesc, nie przeszkadza mi to. A Twoje recenzje Piotrze lubie (pewnie dlatego, ze czesto mam podobne odczucia) i nie uwazam za kontrowersyjne na sile. Pozdrawiam

  18. Recenzja?

    To raczej zwyczajne ploty z magla.

    Szkoda czasu – kogo obchodzi jak zrobiono wedlug Pana Plucinskiego te kielbase i kto i dlaczego za kim stoi.
    recenzja z recenzji…

    Niech napisze jak to smakuje – po to sie chyba pisze recenzje a nie po to zeby „mieszac w srodowisku”…
    Jedyna informacja o filmie to to, ze film Pazury jest beznadziejny (?!)

  19. Ten film to przede wszystkim biznes. Producenci beda Panu bardzo wdzieczni jesli ludzie czytajacy pana recenzje beda chcieli zobaczyc na wlasne oczy i za wlasne PIENIADZE ocenic ten film.Po kupieniu biletu ich ocena oczywiscie nie bedzie nikogo interesowala, a Pan sam jest pozyteczny, poniewaz podgrzewa zainteresowanie ta produkcja.
    Nie wierze, ze Pan tego nie rozumie. O tym filmie ma byc glosno i Pan to glowne zadanie (mowiac cynicznie ) wypelnia i nagania (mam nadzieje nieswiadomie) ludzi do kasy.

  20. Ale nie zaglądajmy Sienkiewiczowi, ups przepraszam Hoffmanowi w zęby.
    Film zapewne od samego pomysłu nie miał być plątaniną alternatywnych wersji zdarzeń z losowo wstawianymi retrospekcjami.

    Filmy Hoffana mają być proste, zrozumiałe przez 90% społeczeństwa
    (lub może przez 66% )
    oraz patriotyczne

  21. @ Hugo

    Zdrowe podejście. Dzięki za miłe słowo!

    @ Andrzej

    To nie jest i nigdy nie miała być recenzja.

    @ Witold

    A dlaczego miałbym o „Bitwie…” nie pisać? To premiera, jak każda inna. Mnie nie zależy, by film Hoffmana poniósł klęskę w kinach. Rolą krytyka/dziennikarza/recenzenta nie jest przecież decydowanie co kto ma oglądać, a czego nie, tylko opiniowanie filmów. I to widz/czytelnik ma w takiej sytuacji zdecydować – bazując na zbieżności gustów z osobą opiniującą- czy chce dany film zobaczyć, czy też nie.

    @ Prudent

    Przeczytaj, proszę, co Agna odpisała krisowi.

  22. No wiadomo niestety, że istnieje sieć zależności i powiązań, która często wpływa na wydźwięk recenzji… nie jest to może szary układ, który doprowadzi nasz kraj do ruiny, ale niesmak pozostaje.
    No bo co na napisać Sobolewski o nowym filmie Wajdy, skoro Mistrz ma w kieszeni wielki pakiet akcji Agorym ktora sam zakladal ;) ?

    @ PP – skoro WP też jest patronem medialnym filmu, to czy ktoś na Was wpływał i sugerował, że recenzja powinna być pozytywna?

  23. @ Bartek

    Przeczytałem. Co ciekawe, autor przyznaje, że film Hoffmana jest dla niego kaszanką. A on kaszankę lubi. Ba, jest jej smakoszem. Konkluzja to dość zadziwiająca, bo co nam to mówi? Że Jacek Rakowiecki tak naprawdę zgadza się z osobami krytykującymi film – tak, „Bitwa…” to tani półprodukt, a on lubi go mieć w lodówce. Co nie znaczy, że każdy powinien.

    @ Marcin

    Nie, nikt nie wywierał na nas żadnego wpływu ani nic nie sugerował, przynajmniej mnie nic na ten temat nie wiadomo. To dopiero byłyby jaja, skandal, i w ogóle, gdyby doszło do sytuacji tak bezpośredniej.

    Wydaje mi się, że takie rzeczy są trochę inaczej załatwiane. Podam przykład z przeszłości. W redakcji, w której kiedyś pracowałem, zaobserwowałem takie zjawisko – dystrybutor obrażał się na negatywną recenzję swego filmu, przestał przesyłać materiały, przestał się reklamować. Redakcja, żeby odzyskać jego sympatię traktowała jego kolejne filmy ulgowo. Ale w takiej sytuacji nie każe się recenzentom pisać wbrew sobie (coś takiego by szybko wypłynęło), tylko szuka się pośród nich takiego, który zgodnie ze swoimi odczuciami film pochwali – w końcu każda filmowa potwora znajdzie swego amatora.

  24. No proszę, pan Rakowiecki wyżywa się na blogu C+, a strona magazynu, którego jest redaktorem to obraz nędzy i rozpaczy.

  25. W sumie sytuacja opisana w poście wydaje mi się dość znajoma – choć nie podejrzewam Polityki o żadne kalkulacje o tyle Film rzeczywiście zwykł ostatnimi czasy zamieszczać teksty które brzmią jak wyimki z materiałów od dystrybutora. Z resztą nie ma się co dziwić – kiedy w Wiadomościach TVP pojawia się materiał o tym jak wspaniała jest Bitwa Warszawska to nie ma wątpliwości, że chwali ją po prostu współproducent, kiedy w sponsorującym czy patronującym premierze czasopiśmie pojawia się dziwnie pozytywna recenzja to też można podejrzewać nie tyle zmowę co raczej współpracę – zupełnie jednak inaczej pisze się o filmie który sygnuje się własną marką inaczej o takim z którym nie ma się nic wspólnego.
    Co do samej Bitwy to jest to film uciążliwie staromodny, pozbawiony ciekawych postaci, pragnący być niczym ekranizacja Sienkiewicza ale bez polotu. Jest też to film tak nijaki że nawet się z niego pośmiać nie można co czyni z tej produkcji przynajmniej dla recenzenta totalną klęskę. I w sumie można by było wzruszyć ramionami gdyby nie zmarnował Hoffman tak świetnego tematu.
    No ale szkoły pójdą. Niezależnie od recenzji.

  26. Byłem, widziałem, spodziewałem się. Wystraszyło mnie gdy usłyszałem, że film dostał sporą sumkę zanim powstał scenariusz. Efekty widać „gołym” okiem.

  27. Piotrek,
    Polemizowałbym z jednoznacznie negatywnym postrzeganiem opisanego przez Ciebie zjawiska. Coś podobnego uprawiali redaktorzy z Cahriers du Cinema – „nie podoba ci się film? to o nim nie pisz, nic na siłę”. Oczywiście tu jest nieco inaczej ze względu na dystrybutora. Śmieszne, jeśli się obraża. ALE, jeśli sam zaproponowałby naczelnemu zmianę recenzenta jego filmów, to nie widzę w tym nic złego. W końcu jeśli dystrybutor specjalizuje się w konkretnym gatunku/nurcie/konwencji/czymkolwiek, a Pan X regularnie miesza to z błotem, nieważne dlaczego, to ten „związek” nie ma na dłuższą metę większego sensu. Obiektywizm a krytyka filmowa to dwie różne bajki.

  28. @ Marcin

    „ALE, jeśli sam zaproponowałby naczelnemu zmianę recenzenta jego filmów, to nie widzę w tym nic złego.”

    No, ja widzę. To zwyczajnie niestosowne. Dystrybutor w żadnym wypadku nie powinien ingerować w działania redakcji. Zwłaszcza, jeśli związany jest z nią jakimś kontraktem reklamowym. To od razu rodzi niejasne sytuacje.

    Kiedyś, w tej samej redakcji, o której wspominam wyżej, miałem inną sytuację: w terenie odbywał się pokaz prasowy dużego polskiego filmu. Zostałem nań oddelegowany przez naczelnego. Gdy byłem już spakowany, dostałem od niego maila – dystrybutor życzy sobie innego dziennikarza. Ostatecznie pojechał gość, który związany był z dziewczyną z pionu PR dystrybutora tego filmu. Recenzja była pozytywna, jedna z nielicznych w polskiej prasie. Jak tę sytuację nazwać?

    ***

    Wracając do głównego tematu, pozwolę sobie przytoczyć kilka podsumowujących zdań, które skreślił mój kolega po piórze Błażej Hrapkowicz, bardzo trafnie odnosząc się do przytoczonego w komentarzach wpisu Jacka Rakowieckiego na jego blogu oraz samej jego recenzji w „Filmie”. Podpisuję się obiema rękami.

    Wypowiedź zamieszczam oczywiście za jego zgodą, oto co napisał:

    „Nie znoszę takiego podejścia – „wy ambitni krytycy, ja prosty widz”. Tak jakbym szedł na „Bitwę Warszawską” oczekując intelektualnego wyrafinowania na miarę Hanekego. Tak jakbym – jako krytyk – nie szukał w kinie dobrej rozrywki. Sztywny podział „sztuka-rozrywka”, któremu Jacek Rakowiecki tu hołduje, w żadnym innym medium nie jest tak fałszywy jak w kinie, które jest oczywiście sztuką masową (choć dla mnie także w tym dobrym znaczeniu – przemawia do wielu, posiada moc więziotwórczą), ale które umie docierać do intelektu i emocji jednocześnie (o czym pisał już Eisenstein). Kino Nolana to kapitalna rozrywka z filozoficznym zacięciem; Tarantino lepi swoje filmy z pulpy, a takie „Bękarty wojny” to strasznie nowatorskie i niebanalne kino historyczne; Refn w „Drive” korzystał z motywów kina klasy B i nakręcił film, stosując kategorie Rakowieckiego, artystyczny, pełny wizualnej poezji i tematycznego ciężaru.

    Ale tak, w pewnym sensie mam też Rakowieckiemu do zarzucenia, że mu się podobało. Dlaczego? Dlatego, że casus „Bitwy Warszawskiej” wykracza poza subiektywne sądy. Ten film jest zgniły od samych warsztatowych podstaw, czyli spójnego opowiedzenia dobrze napisanej historii. Krytyk, który twierdzi, że twórca nie potrafiący nawet porządnie zarysować wątków i bohaterów, gubionych raz po raz w bliżej nieopisanych jazdach kawalerii (nie wiadomo nawet, kiedy rozgrywa się sama bitwa), nakręcił dobry film – budzi moje wielkie zdumienie.”

  29. Film jest poprawnopolityczny do bólu, nic więc dziwnego, że wspierają go towarzysze z POlityki, GW czy Metra. Moim zdaniem za te pieniądze można było zrobić coś lepszego + uniknąć błędów w obsadzie.

  30. Obrazy przejaskrawione, słabe efekty 3d, kiepska gra Urbańskiej, a nawet Szyca ( bezbarwny ). Na uwagę zasługuje jedynie wspaniała gra Ferencego. Mało wyraziści aktorzy. Za dużo Urbańskiej (postać jak z plastiku ), za mało Wieniawy. Sam scena bitwy niezła. 2/6

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php