Mój poprzedni wpis nt. niekompetencji nielicznych, chwalących „Bitwę Warszawską” recenzentów, wywołał skrajne reakcje pośród czytelników – od zarzutów o bezczelność, po słowa wsparcia. Cieszy mnie, że temat wywołał jako taką dyskusję i – co mogę stwierdzić po statystykach – dotarł do wystarczająco dużej grupy odbiorców, by problem zdążył zaistnieć w szerszej świadomości. O całej sprawie (tj. ogólnej nędzy filmu Hoffmana i jego rzucających się w oczy pozytywnych recenzjach, przede wszystkim pióra Jacka Rakowieckiego) – także zupełnie niezależnie od mojego wpisu – toczą się już niezliczone dyskusje; na Facebooku i w prywatnej korespondencji, na blogach i forach filmowych portali.
Także sam Jacek Rakowiecki zdążył odnieść się do zaistniałej sytuacji (tzn. surowego odbioru jego tekstu przez kolegów po piórze) we wpisie na blogu, który prowadzi na stronach Canal+. Z wirtualnego morza uwag i wypowiedzi dotyczących jego wpisu i wcześniejszej recenzji pozwoliłem sobie wyłowić przede wszystkim jedną, która znakomicie i bardzo precyzyjnie definiuje cały problem. Autorem rzeczonego komentarza jest Błażej Hrapkowicz, krytyk i publicysta filmowy. Poniższe słowa przytaczam za jego zgodą. Oto co napisał:
Nie znoszę takiego podejścia – „wy ambitni krytycy, ja prosty widz”. Tak jakbym szedł na „Bitwę Warszawską” oczekując intelektualnego wyrafinowania na miarę Hanekego. Tak jakbym – jako krytyk – nie szukał w kinie dobrej rozrywki. Sztywny podział „sztuka-rozrywka”, któremu Jacek Rakowiecki tu hołduje, w żadnym innym medium nie jest tak fałszywy jak w kinie, które jest oczywiście sztuką masową (choć dla mnie także w tym dobrym znaczeniu – przemawia do wielu, posiada moc więziotwórczą), ale które umie docierać do intelektu i emocji jednocześnie (o czym pisał już Eisenstein). Kino Nolana to kapitalna rozrywka z filozoficznym zacięciem; Tarantino lepi swoje filmy z pulpy, a takie „Bękarty wojny” to strasznie nowatorskie i niebanalne kino historyczne; Refn w „Drive” korzystał z motywów kina klasy B i nakręcił film, stosując kategorie Rakowieckiego, artystyczny, pełny wizualnej poezji i tematycznego ciężaru.
Ale tak, w pewnym sensie mam też Jackowi Rakowieckiemu do zarzucenia, że mu się podobało. Dlaczego? Dlatego, że casus „Bitwy Warszawskiej” wykracza poza subiektywne sądy. Ten film jest zgniły od samych warsztatowych podstaw, czyli spójnego opowiedzenia dobrze napisanej historii. Krytyk, który twierdzi, że twórca nie potrafiący nawet porządnie zarysować wątków i bohaterów, gubionych raz po raz w bliżej nieopisanych jazdach kawalerii (nie wiadomo nawet, kiedy rozgrywa się sama bitwa), nakręcił dobry film – budzi moje wielkie zdumienie.
5 października o godz. 13:28 744
Wpis Rakowieckiego na jego blogu przeczytałam z lekkim przerażeniem bo wydaje mi się że to już nawet nie jest kwestia tego czy Bitwa Warszawska jest dobrym filmem czy nie ale jakiegoś strasznego dzielenia krytyków na tych którzy potrafią zrozumieć widza ( jak rozumiem Rakowiecki sam się do nich zaliczył) i tych którzy widza mają gdzieś i mają względem filmów tylko wysokie wymagania. Sami widzowie też chyba dzielą się zdaniem recenzenta na tych wrażliwych i zaangażowanych co zrozumieją i na tych co nie zrozumieją. Brr… aż ciarki przechodzą po plecach. Zgadzam się natomiast w pełni z przytoczonym tu zdaniem – zwłaszcza że uważam że można niekiedy bronić filmu pomimo świadomości, że nie jest dobry ale udawać, że jest dobry jak nie jest to już przekracza moje zrozumienie.
5 października o godz. 21:35 745
Stasznie mnie wkurzył w tej szmirze akcent Piłsudskiego. Niby nic ale, … Józek na Litwie się urodził więc brak akcentu strasznie razi. Zaciuungać powinien…
Józek brzmiał tak:
http://pl.wikipedia.org/wiki/Plik:Pilsuds.ogg
Ananas korbą zakręci, ale z akcentem.
9 mln dolców….
5 października o godz. 23:20 746
„pozwoliłem sobie wyłowić przede wszystkim jedną, która znakomicie i bardzo precyzyjnie definiuje cały problem.”
Wcale nie definiuje problemu.
Problemu nie ma.
Ty go wywołujesz, bo fałszywie pojmujesz swoja rolę.
Jest marny film, który poniesie albo nie frekwencyjną porażkę. Ludziom wyrobionym, nie trzeba dosadnych recenzji żeby na taki film nie iść.
Tym mniej wyrobionym mała różnica, ale recenzja druzgocąca może chęć do obejrzenia odebrać.
To po co pisać te odbierające ludziom przyjemność recenzje?
Recenzent nie strażak, nie musi przesadnie dbać i ludziom biznes psuć, nie jest od tego.
Olać sprawę, bo się można na śmieszność pryncypialnością narazić.
6 października o godz. 1:54 747
Jak rozumiem, recenzent powinien Twoim zdaniem pisać tylko wtedy, jeśli tekst nie będzie druzgocący (w trosce, żeby broń Boże nikomu przyjemności nie odebrać!), albo pisać niezgodnie ze swoimi przekonaniami, jeśli uważa, że film jest beznadziejny i nie warto go oglądać. Bardzo oryginalna opinia, choć żywię głęboką nadzieję, że nie jest powszechna.
Recenzent jest od tego, żeby uczciwie ocenić film. Mylisz „śmieszną pryncypialność” z podstawowymi regułami etycznymi.
6 października o godz. 10:02 748
Recenzent jest od tego, żeby uczciwie ocenić film.
I jak pisze niezgodnie ze swoimi przekonaniami to się sprzeniewierza.
A jak pozytywne odczucia w sobie wzbudza i mu się udaje?
Recenzent nie musi się nad filmem pastwić nawet jak dzieło zasługuje.
A na pewno nie powinien się pastwić nad kolegą który ośmielił się dać pochlebną recenzję filmowi który na taką nie zasługuje.
Nieetyczne to jest zjechać z powodów osobistych dobry film.
Napisać przyzwoita recenzję słabemu filmowi, a co to za przestępstwo?
Trzeba umieć czytać recenzje a i wtedy się można zdziwić często.
6 października o godz. 15:24 749
” casus „Bitwy Warszawskiej” wykracza poza subiektywne sądy. Ten film jest zgniły od samych warsztatowych podstaw, czyli spójnego opowiedzenia dobrze napisanej historii.”
Miałem mieszane uczucia, ale juz mojemu synowi (17lat) bardzo się podobał. Co do spójnego opowiedzenia historii: mam wrażenie, że jest taka metoda opowiadania, rozpowszechniona wśród inteligancji, która polega na puszczaniu oka do widza (za obrazem kryją sie fragmenty historii nieopowiedziane wprost), operowaniu skrótem i pokazywaniu wielu płaszczyzn omawianego zdarzenia.
Taki sposób opowiadania mi odpowiada i lepiej go przyjmuję niz tzw. spójną opowieść.
Zgadzam sie natomiast, że zarysowane postaci były trochę nierówne.
7 października o godz. 10:56 754
@ parker
„Napisać przyzwoita recenzję słabemu filmowi, a co to za przestępstwo?”
To przede wszystkim nierzetelność i wprowadzanie w błąd czytelnika. O utracie wiarygodności nie wspominając.
7 października o godz. 19:54 760
Oj tam, zaraz nierzetelność. Ja nie mówię o pisaniu recenzji za pieniądze czy inne profity, ja mówię o nieznęcaniu się nad filmem.
O czym tu pisać w przypadku takiego dzieła jak omawiane?
Pastwić się nad nim?
Łatwizna. Strzelanie do rzutków.
Jakiś koneser dał się nabrać?
Dobra krytyka pisze zdystansowaną recenzję w takim wypadku, a jak się lubi takie kino, to można nawet życzliwą napisać.
Dobra krytyka się na innym polu wyżywa.
Ja to się tylko żałuję, bo się nie dziwię, że PISF dał na to tyle kasy, kilka filmów można było za to zrobić.
No cóż, zapłaciłem za ten film i ja, oglądać nie muszę.
A zaczął się festiwal, zobaczyłem dzisiaj dwa filmy.
8 października o godz. 0:04 766
Każde zdanie w nowej linijce zaczynam.
Bo alternatywny być lubię.
I racji za cholerę nie mam.
8 października o godz. 7:28 771
A czemu ty Motoduf o mnie piszesz?
Co cię obchodzi jak piszę?
Kogo obchodzi, że uważasz że nie mam racji?
Co z tego?
Zaczepki szukasz?
Twoja liga gra na onecie.