Na początku ubiegłego roku, motywowany niewystarczającą rolą dziennikarstwa filmowego w ogólnopolskich mediach*, sporządziłem prywatny ranking 5 nazwisk, które (w moim odczuciu) w całym 2010 odznaczyły się w naszej branży czymś naprawdę istotnym. Reakcje czytelników – tak publiczne, jak i zupełnie prywatne – były wtedy różne. Gratulowano zwycięzcom i chwalono sam pomysł, ale padły też pytania o celowość i… rzetelność takiego rankingu. Bo skoro znam osobiście część wyróżnionych osób, to może mam w tym jakiś interes? Dlatego na wstępie tegorocznego zestawienia na wszelki wypadek informuję: jedyne, co poniższy ranking ma na celu, to docenienie ważnej i niewdzięcznej pracy znanych mi lub nieznanych (to naprawdę nie ma znaczenia!) dziennikarzy/krytyków/publicystów.
Sporządzanie takiego rankingu to oczywiście spore zuchwalstwo z mojej strony. No bo kim ja jestem, żeby łaskawie „nagradzać” autorów często bardziej utytułowanych i odnoszących większe sukcesy ode mnie? Nikt inny jednak się do tego nie pali. Oprócz posiadającego swoje określone zasady, corocznego konkursu im. Krzysztofa Mętraka (wiek: do 32 lat, laureat danej edycji nie może startować w kolejnych ) i równie restrykcyjnej, specjalnej kategorii pośród wyróżnień przyznawanych przez PISF (kandydaci do nagród mogą być zgłaszani wyłącznie przez branżowe instytucje i jednostki), w Polsce trudno spotkać się z docenieniem pracy dziennikarzy filmowych. Dlatego uważam, że choć bez nagród i przesadnego szumu, zestawienia takie jak to poniższe wciąż są potrzebne.
Poniżej W PRZYPADKOWEJ KOLEJNOŚCI zamieszczam sześć nazwisk, które w minionym roku najbardziej odcisnęły się na moim postrzeganiu kina i publicystki z nim związanej.
Michał Oleszczyk – rok 2011 to dla niego niekończące się pasmo sukcesów zawodowych, ale też kolejny, przełomowy moment w karierze: Michał nie tylko obronił pracę doktorską o amerykańskiej krytyk Pauline Kael, ale został też – co, jak podejrzewam, było jego skrytym marzeniem – programerem festiwalowym i korespondentem zagranicznym samego Rogera Eberta. Co tu dużo mówić – to nie lada prestiż i olbrzymia szansa na rzecz w naszej branży rzadko spotykaną – karierę międzynarodową. Właściwy człowiek na właściwym miejscu.
Błażej Hrapkowicz – ostatnimi czasy nieco zniknął mi z pola widzenia, ale ilekroć trafiam gdzieś na jego tekst, czytam od pierwszego do ostatniego zdania. Jego publikacje są zawsze błyskotliwe i kompetentne, a on sam – co nieczęste w dzisiejszej krytyce filmowej – nie boi się zahaczać o kwestie społeczno-polityczne czy otwarcie przeciwstawiać się procesom zachodzącym w polskiej kinematografii. Przykładem jego możliwości niechaj będzie doskonała analiza serialu „Prawo ulicy” (aka „The Wire”), którą Błażej w zasadzie w pojedynkę uratował mocno przeciętną publikację zbiorową pt. „Seriale. Przewodnik Krytyki Politycznej”.
Michał Chaciński – zbyt późno zainteresowałem się rodzimą krytyką filmową, by na bieżąco wyłapywać wszystkie jego ważniejsze teksty z ostatniego dziesięciolecia, ale o ich ponadczasowości najlepiej niechaj świadczy fakt, że wciąż wracają. Kolejne redakcje, zwłaszcza portali internetowych, chętnie przytaczają bądź powołują się na archiwalne publikacje Chacińskiego, w pewnym sensie nie pozwalając im zniknąć z obiegu. Piszę „zniknąć”, bo Michał zajmuje się dziś czymś zupełnie innym. Wybrany nowym dyrektorem artystycznym festiwalu filmowego w Gdyni, w 2011 zorganizował bodajże najlepszą edycję tej imprezy od lat, nie tylko reformując jej strukturę, ale też śmiało zacierając granice między publicznością a twórcami. Kto wie, czy nie jest to największy sukces w jego dotychczasowej karierze.
Kaja Klimek i Ludwika Mastalerz – z jedną z nich co tydzień chodzę do kina, drugiej nie widziałem na oczy; pierwsza co rusz wymyśla dla swoich tekstów nowe konwencje, druga konstruuje je na kształt precyzyjnych szachowych partii. Dzieli je chyba wszystko (no, może poza niechęcią do Keiry Knightley), a jednak w swoim wyzwaniu rzuconym coraz nudniejszej, zdominowanej przez facetów krytyce filmowej, idą ramię w ramię: ich teksty, stanowiąc często formę intelektualnej zabawy z czytelnikiem, uwodzą lub wodzą za nos. Kaja i Ludwika to dwa zdecydowanie największe odkrycia tego roku – a wydaje się, że najlepsze dopiero przed nimi. I nami!
Tomasz Raczek – nie należę do jego miłośników co najmniej od czasu polecanych przez niego Hitów Polsatu i do dziś nie potrafię przegryźć się przez większość jego słynnych dysput z Zygmuntem Kałużyńskim. A jednak, gdzieś na drugim biegunie tego przyzwyczajenia jest olbrzymie docenienie. Raczek jest dziś bodajże największą gwiazdą polskiej krytyki filmowej (wiem, brzmi jak oksymoron!), stale obecną w masowych mediach i ocieplającą jej niezbyt pozytywny wizerunek. Sam tylko prowadzony przez niego w TVP „Weekendowy Magazyn Filmowy” robi dla naszego fachu (i myślenia o kinie samego w sobie) więcej pożytku, niż my wszyscy razem wzięci.
—
PS. Dodam jeszcze tylko (bo na Facebooku zasiane zostało już ziarno zwątpienia), że zestawienie ze sobą Kai Klimek i Ludwiki Mastalerz nie miało mieć deprecjonującego, ani tym bardziej seksistowskiego (!!!) charakteru. I choć podobne założenia wydają mi się absurdalne, to śpieszę wyjaśnić, że nie umieściłem ich obok siebie, bo są kobietami czy nie zasługują na osobne miejsca. Znalazłem po prostu wspólny mianownik i pozostaje mi mieć nadzieję, że dla żadnej z nich nie jest to problemem. Gdyby np. Tomasz Raczek zrewolucjonizował w zeszłym roku jakiś polski festiwal, to umieściłbym go na tej samej zasadzie w jednym akapicie obok Michała Chacińskiego.
—
* brzmi to poważnie, ale najlepszym tego dowodem niechaj będzie fakt, że w ogłoszonym przez miesięcznik „Press” plebiscycie na Dziennikarza Roku 2010, pośród 130 kandydatów zabrakło choćby jednego związanego bezpośrednio z branżą filmową (nie wiem, jak było w latach poprzednich, ale zakładam, że podobnie)
12 stycznia o godz. 0:06 1001
Jeśli chodzi o dziennikarza roku press – to największy zarzut należy się redakcjom, które nie wysyłają propozycji dziennikarzy filmowych, bo to od redakcji pochodzą wszystkie zgłaszane tam typy. Zresztą nagrody pressa od pewnego czasu nie są żadnym wyznacznikiem – o czym coraz częściej mówi dziennikarskie środowisko. Za to niejakie Mediatory :) mają choćby w tym roku na koncie nagrodzenie działu publicystyki filmwebu pod szefostwem m. walkiewicza :) Nie mówiąc o kilku nominacjach „filmowych” przewijających się w poprzednich latach.
ps. czy co roku na liście będą lądowały te same nazwiska – odnoszę się do listy z 2010 :)?
12 stycznia o godz. 0:24 1002
Tak, tak, wiem. Ale tu już trzeba sobie zadać pytanie dlaczego ich nie nominują. No i hola, hola, jak to TE SAME? Na tej liście są cztery nazwiska, których w zeszłym roku nie było. Ale pewna powtarzalność jest tu chyba nieunikniona – to mała branża, a osób zasługujących na wyróżnienia jest jeszcze mniej. W tym roku np. zrezygnowałem z antynagród, bo musiałbym je dać w zasadzie tym samym osobom, co ostatnio.
12 stycznia o godz. 0:47 1003
Niestety w dziennikarstwie muzycznym owo upragnione przez wielu „wybicie się” również nie jest łatwe. Wszędzie widzę te same nazwiska, a na popularnych serwisach muzycznych aż roi się od błędów: przeinaczeń, uproszczeń, łatwych do wyłapania pomyłek etc. – często wynikających z lenistwa, małego zainteresowania tematem o nazwie „muzyka” (o zgrozo!) lub nie najlepszym opanowaniem języka angielskiego. Staram się je wytykać na różne sposoby, coby wywołać u autorów nierzetelnych tekstów większe poczucie odpowiedzialności za treść przekazywanych wierzących ich przekazowi czytelników. Tymczasem najczęściej odpowiedzialne za te błędy osoby mają to wszystko w nosie i ani myślą je korygować. Dlatego na swoim blogu zacząłem o niektórych takich błędach pisać. Ale świata tym nie zmienię.
Odnosząc się jednak do dziennikarstwa filmowego, przyznaję, iż jest ono znacznie mniej mi bliskie niż to muzyczne, ale w wolnych chwilach staram się czytać różne recenzje (tutaj też – jak widać – wpadam, i to z chęcią). Cieszę się, że koledzy po fachu potrafią w tym środowisku otwarcie przyznać się do tego, że doceniają pracę (nazwijmy ich w ten sposób) konkurentów. A Chacińskiego faktycznie wszędzie pełno:-)
Serdecznie pozdrawiam.
12 stycznia o godz. 1:19 1004
No tak, w powszechnej świadomości dziennikarz muzyczny to Robert Leszczyński albo Hirek Wrona, domyślam się, że są to mało reprezentatywne nazwiska. Ja osobiście bardzo cenię sobie Chacińskiego, ale Bartka – polecam jego blog w „Polityce”, jest w zakładkach po prawej.
Pomyłki mogą się zdarzyć każdemu (sam nie jestem od nich wolny), ale zgodzę się, że u niektórych urastają często do rażącej niekompetencji. Myślę, że w każdej branży tak jest i raczej nie da się tego uniknąć.
Też czasem do Ciebie zaglądam, pamiętam Twój blog jeszcze z zeszłorocznego konkursu Onetu. Powodzenia w tym! :)
12 stycznia o godz. 2:43 1005
Zapomniałeś dodać, że Chaciński prowadzi znakomity program telewizyjny „Tygodnik kulturalny”, gdzie wciąż sprawdza się jako krytyk (ale nie polskiego kina). Świetna i moim zdaniem ważna rzecz, szkoda, że tylko na TV KULTURA.
Muszę przyznać, że pań krytyczek nie znam, chyba czas je zacząć poznawać.
Jeśli nie chcesz podać anty-nagród, to ja dam jedną i zwycięzcą jest Robert Ziębiński za artykuł o Kieślowskim. Facet nie widzi w jego filmach niczego poza tym, że go nudzą. Świetnie ale chyba nie powinien o tym pisać w ogólnopolskim tygodniku. Po za tym tekst roi się od różnych błędów i przeinaczeń. Zachęcam do przeczytania tego bubla, ku przestrodze drodzy krytycy! Oto to: http://www.niniwa2.cba.pl/kieslowski_czyli_nic.htm
I pozdrawiam w nowym roku panie Piotrze
12 stycznia o godz. 9:26 1006
Nie zapomniałem, gorzej – nie wiedziałem! Sądziłem, że już całkowicie „opuścił tę stronę rzeki”.
Robert Ziębiński był na mojej anty-liście w zeszłym roku. Pojawił się na niej w dość podobnym kontekście. Opublikował słaby tekst o westernie, kolega – bloger wytknął mu publicznie (po tym, jak Ziębiński olał go prywatnie) niekompetencję, co skończyło się groźbami i zarzutami o publikowanie prywatnej korespondencji, itp. itd. Paranoja.
Pozdrawiam również i dziękuję za regularne wizyty (i komentarze)! :)
12 stycznia o godz. 10:26 1007
Chciałam Panu podziękować za słowa dotyczące Weekendowego Magazynu Filmowego. Jestem autorką i producentką programu. Od trzech lat walczę o przetrwanie programu na antenie telewizji publicznej.
„Sam tylko prowadzony przez niego w TVP „Weekendowy Magazyn Filmowy” robi dla naszego fachu (i myślenia o kinie samego w sobie) więcej pożytku, niż my wszyscy razem wzięci”. Nie umie Pan sobie wyobrazić ile te słowa dla mnie znaczą.
12 stycznia o godz. 11:18 1008
Nasza branża nie należy do łatwych. Sam tego doświadczam, prowadząc niniejszego bloga. A „WMF” staram się śledzić na bieżąco, niestety tylko online. Nie sposób nie docenić tego, co Państwo robią!
12 stycznia o godz. 21:59 1009
„Nasza branża nie należy do łatwych.”;
nigdy nie byla;
mnie traktowano w redakcji jako idiote
(„nic nie robi tylko siedzi w kinie, no ale musi byc, no bo w nyt tyz jezd…”)