Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie

12.05.2012
sobota

7 najlepszych adaptacji Marvela

12 maja 2012, sobota,

Na ekranach polskich kin zadebiutowali wczoraj „Avengersi”, najkosztowniejsza i najlepiej sprzedająca się adaptacja marvelowskego komiksu wszech czasów. Czy film Jossa Whedona zmiażdży dotychczasową konkurencję? O filmie rozpiszę się po weekendzie, a póki co przedstawiam Wam subiektywny ranking, który z tej okazji sporządziłem. Jutro druga strona medalu – siedem najgorszych.

 

7. Spider-man (2002), reż. Sam Raimi

Trylogii Sama Raimiego można sporo zarzucić (choćby infantylizm), ale należy też uczciwie przyznać, że część pierwsza w udany sposób zamieniła obrazkowe uniwersum Człowieka-Pająka w prężny blockbuster, zachowując przy tym charakterystyczny, niezobowiązujący posmak najstarszych zeszytów z jego udziałem. Reżyser, świadomie bądź nie, nawiązał w ten sposób do czasów, kiedy bohaterowie byli zakamuflowanym odbiciem lęków i pragnień wszystkich nastolatków, a komiksowe przygody, oprócz ulotnej rozrywki, oferowały im przede wszystkim naiwne dylematy moralne. Raimiemu udało się tę retro-logikę uwypuklić na ekranie, a wpasowana weń postać Tobeya Maguire’a niespodziewanie wskrzesiła i na zawsze przedefiniowała pojęcie bohatera kina nowej przygody.

 

6. Punisher (1989), reż. Mark Goldblatt

Prymitywny i zapomniany sensacyjniak z Dolphem Lundgrenem jest… zdecydowanie najlepszą z trzech dotychczasowych ekranizacji losów Punishera. Dlaczego? Bo w przeciwieństwie do wersji z Thomasem Jane’em z 2004 i Rayem Stevensonem z 2008, film Marka Goldblatta stanowi bezpretensjonalną eksploatację komiksowych schematów, zawierającą w sobie wszystko to, co we Franku Castle tego okresu najlepsze: akcję, czarny humor, międzynarodową intrygę i (minimalną, ale jednak) krytykę społecznych mechanizmów. U następców, skoncentrowanych przede wszystkim na motywie zemsty, wyraźnie tego zabrakło, a umowny charakter intrygi ewidentnie kolidował ze śmiertelnie poważną tonacją całości.

 

5. Kapitan Ameryka: Pierwsze starcie (2011), reż. Joe Johnston

Spektakularny i w gruncie rzeczy niedoceniony powrót kina nowej przygody. Co istotne, nie re-definicja, nie pastisz, nie polemika, a właśnie POWRÓT. Joe Johnston, protegowany Spielberga, który nigdy nie nadążał za najświeższymi trendami, tym razem idealnie połączył swoje zamiłowanie do estetyki retro z narracją pisaną efektami specjalnymi. Jego film jest dynamiczny, błyskotliwy i – co w filmowym uniwersum Marvela jest stosunkowo rzadkie – zabawny, stanowiąc najciekawszą i najbardziej bezpretensjonalną eksploatację Drugiej Wojny Światowej od czasu „Indiany Jonesa i ostatniej krucjaty”.

 

4. Hulk (2003), reż. Ang Lee

Ekstrawagancki i osobisty film Anga Lee stanowi ciekawą wyrwę w linii podobnych sobie komiksowych ekranizacji. Jak na historię o przepełnionym furią zielonym stworze, zaskakująco wiele miejsca poświęca się tu fabularnemu rozbiegowi, konstrukcji postaci i nostalgii za… No właśnie, za czym? „Hulk” to film niedoskonały, ale Ang Lee w ciekawy sposób drażni się z oczekiwaniami widzów i oddaje w ich ręce film opowiadający o końcu, utracie, braku nadziei, przy czym żadnej z tych kwestii nadmiernie nie upraszcza. Zadyma, która w końcu rozpętuje się na ekranie, jest już tylko (zbędnym?) dodatkiem.

 

3. X-Men 2 (2003), reż. Bryan Singer

To jeden z tych sequeli, które okazały się lepsze od oryginału – „X2” jest nie tylko lepiej skonstruowany, bardziej dramatyczny i nieprzewidywalny, ale też polemiczny w stosunku do części pierwszej. Bryan Singer raz jeszcze skorzystał z bogatego arsenału zagadnień, w jakie obfituje komiksowy świat mutantów, tym jednak razem opowiadając o sprawach aktualnych, wykraczających daleko poza prywatne rozterki bohaterów. Rzeczywistość z jego filmu, w której prześladowana mniejszość walczy o akceptację i prawo do życia, w niepokojący sposób przypomina Amerykę spod rządów Busha. Film staje się przez to politycznym manifestem, ale też prostą lekcji tolerancji, a najbardziej banalne gesty okazują się mieć drugie dno. Reżyser, otwarcie przyznający się do homoseksualizmu, wie jak budować sugestywne alegorie – ot, choćby scena, w której jeden z bohaterów wyznaje rodzicom, że jest mutantem, przywodzi na myśl… typowy coming out.

 

2. Kick-Ass (2010), reż. Matthew Vaughn

Młode pokolenie marvelowskich herosów w natarciu. Matthew Vaughn sięgnął po świeżą, nieznaną szerokiemu odbiorcy historię i posłużył się nią, by komiksowe schematy – po raz pierwszy na tak szeroką skalę – wywrócić na lewo. Film w stopniu porównywalnym korzysta z odświeżonej formuły Raimiego, co się jej sprzeniewierza. Głównym bohaterem jest przeciętny nastolatek, nieposiadający żadnych nadprzyrodzonych mocy, ale za to mnóstwo determinacji. Czy bycie superbohaterem to stan umysłu? Vaughn zwiastuje nadejście nowej, niepokojącej ery – bohaterów niepredestynowanych do swojego nowego statusu, ale łapczywie go pożądających. „Kick-Ass” to przy tym kino brutalne, a przez swoją dosłowność wchodzące też w polemikę z językiem dotychczasowych komiksowych adaptacji. Czy nie tak właśnie wyglądałyby na ekranie przygody najpopularniejszych herosów, gdyby obalić mechanizm przyznawania kategorii wiekowych? Czy nie przemoc jest esencją tych najprostszych, najchętniej ekranizowanych komiksów?

 

1. X-Men: Pierwsza klasa (2011), reż. Matthew Vaughn

„Pierwsza klasa” jest tym dla filmowego komiksu, czym „Bękarty wojny” dla Quentina Tarantino – dojrzałą próbą przerośnięcia oczekiwań i stereotypów, jakimi obrosła własna twórczość, w tym przypadku komiksowe adaptacje w pojęciu ogólnym. Film Vaughna przeciwstawia się  większości filmów tego nurtu, zwłaszcza tym produkowanym dotychczas przez Marvela, traktując narzucone przez nie schematy, umowność i aktorskie szarże jako zło ostateczne. Cofając się do czasów kryzysu kubańskiego, reżyser zostawił te słabości już na progu swojej opowieści, dzięki czemu powstał film, który z jednej strony stanowi polemizujące z historycznymi niuansami meta-doświadczenie, z drugiej zaś jest dojrzałym i głębokim traktatem zręcznie rozwijającym humanistyczne wątki dylogii Singera. Blockbuster absolutny!

 

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 3

Dodaj komentarz »
  1. Ash, bo „Hulk” trafił tutaj. No, to rozjeżdżają się tu nasze opinie dosyć drastycznie, bo ja wolę tego z Nortonem, choć tylko za scenę pościgu w favelas. Umieściłabym na liście TOP 7 „Thora” Kennetha Branagha, głównie za genialne rozegranie motywów rodem z szekspirowskich dramatów w filmie o komiksowych superbohaterach, oraz drugiego „Spider-Mana” za cudowną rolę Moliny.

  2. Cóż, nigdy nie jest chyba tak dobrze, by wszystkie opinie się pokrywały. Mam świadomość, że „Punisher” i „Hulk” to dość kontrowersyjne typy (podobnie, jak i nieobecność „Iron Mana” czy „Thora”), ale na tym też polega subiektywizm tego typu zestawień, czasami owocujący zresztą ciekawymi polemikami. :)

  3. „X-Men: Pierwsza klasa” – ała. Kurczę, jak w większości zgadzam się z publikowanymi tu opiniami, tak czasami któraś z nich mnie zaboli ;) Np. to. Na pierwszym miejscu znalazł się tu film, który posiada na całej swej długości i w całej rozciągłości tylko JEDEN dobry dialog. No może dwa. Który, bawiąc się konwencją, wpada w okropną pułapkę śmieszności i infantylizmu nie do usprawiedliwienia. W którym mamy tylko jedną dobrze prezentującą się postać, reszta to kukiełki i wydmuszki. „X-Men: Pierwsza klasa” to jakaś nieudana zabawa z komiksem – przyglądając się jej, wchodząc w to, należy się uzbroić w całe pokłady tolerancji i przymykać oko co chwilę, z każdym absurdalnym rozwiązaniem i z każdą kiepską sceną. Przerysowanie, które za bardzo zostało przerysowane, dlatego tak nie przekonuje. Przynajmniej mnie :)

    Nie zgadzamy się też w przypadku „Skyfall” ;)

    Pozdrawiam serdecznie, zaglądam regularnie.

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php