Reklama
Polityka_blog_top_bill_desktop
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot1
Polityka_blog_top_bill_mobile_Adslot2
Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie Off the Record - Piotr Pluciński o kinie

17.07.2012
wtorek

Stuhra raport większości

17 lipca 2012, wtorek,

„Panie Piotrze! Niechże Pan przestanie pisać. Niech Pan pomoże niepełnosprawnym! Przyda się Pan na coś!” – tak w swoim czerwcowym felietonie w miesięczniku „Zwierciadło” zwraca się aktor Maciej Stuhr do Piotra Czerkawskiego, autora niepochlebnej recenzji filmu „Nietykalni”.

Poszło o takie jej fragmenty, jak „>>Nietykalnych<< trudno nazwać filmem autentycznie poruszającym”, „kłuje w oczy nieudolnie maskowaną ideologicznością”, „film zawodzi także na polu czysto komediowym”, „zamiast rozbawienia budzi raczej zakłopotanie” czy „korzysta z bardzo prostego przepisu na sukces”, podczas gdy sam Stuhr dodatkowo zauważa: „(…) myślałem, że sprawa jest jasna: wybitny film, który wzrusza i śmieszy, no w każdym razie moja sala kinowa pękała w szwach i śmiała się do rozpuku, i wszyscy wyszli zapłakani. (…) Wszyscy się nie znają, pan Piotr się zna.”

Felieton Macieja Stuhra nie odbił się w naszej branży takim echem, jak niedawne konflikty Barbary Białowąs z Michałem Walkiewiczem, czy Tomasza Raczka z twórcami komedii „Kac Wawa”, ba – wątpię, by czytał go sam „poszkodowany”, a szkoda, bo jest to kolejny, bardzo wyraźny objaw  sztucznie kreowanego rozłamu na linii krytyk – filmowiec – widz. Kreowanego właśnie przez ludzi związanych z kinem.

Z tą różnicą, że tym razem pan Maciej nie tyle broni samego dzieła (nieswojego zresztą), co szeroko rozumianego interesu jego potencjalnego odbiorcy. A nuż ktoś zasugerowałby się szkodliwą recenzją Czerkawskiego i do kina nie poszedł.

Dla porządku: nie oglądałem „Nietykalnych”, nie czytałem też w całości recenzji Piotra (którego zresztą znam osobiście, ale nie na tyle, by wpis mój podsumować jako przyjacielską obronę). Nie jest to jednak istotne, bo cała sprawa wykracza poza ocenę czy faktyczną wartość filmu i pośrednio uderza także we mnie i innych dziennikarzy/krytyków filmowych.

Co się bowiem okazuje? Karcąc publicznie Czerkawskiego, Stuhr wybiera obiegowy banał, kodując go jednocześnie swojemu czytelnikowi: oto krytyk się nie zna, jątrzy i wymądrza, a jego opinii nie należy traktować poważnie, bo racji mieć nie może. Nie może, bo przecież – cytując felieton – „sala kinowa pękała w szwach i śmiała się do rozpuku”. Niezachwiana wiara Stuhra w niepodważalną rację tzw. większości jest tu równie zaskakująca, co sąsiadująca z nią opinia, że każdy recenzent przekonany musi być o swojej nieomylności, a ilekroć uda się go przyłapać na „kłamstwie”, wypada też od razu oddelegować do zbierania poziomek.

Nie wierzę, że aktorowi, który zagrał „50 ról filmowych, telewizyjnych i teatralnych” trzeba przypominać, iż zawód krytyka nie polega na wydawaniu jedynych słusznych opinii, a jest po prostu sztuką dialogu i – cytując Wojciecha Kuczoka – „werbalizowaniem tych intuicji, które reżyser filmowy obrazami zasugerował”.

Istotne to zwłaszcza w tym kontekście, że przytoczona przez Stuhra recenzja pochodzi z miesięcznika „Kino”, czyli specjalistycznego periodyku, który – w przeciwieństwie do działów kulturalnych większości magazynów; im powierzchowne ferowanie wyrokami często łatwo zarzucić – pozwala zapoznać się z pogłębioną opinią danego autora na temat danego dzieła. No właśnie: OPINIĄ.

Dlatego, jeśli nawet „Nietykalni” są najlepszym filmem ostatniego dziesięciolecia, a recenzja Piotra Czerkawskiego jego najbardziej radykalną negacją, to wciąż jest to przede wszystkim interpretacja, której autor ma – podobnie jak każdy filmowiec – prawo się mylić. A skoro już Czerkawski skreślił tych parę tysięcy znaków i odpowiednio swoje racje zaargumentował, zamiast np. stwierdzić lakonicznie, że film jest „gównem”, to należy mu się chyba polemika, która takimi argumentami również byłaby poparta.

Stuhr tymczasem nie tylko idzie na łatwiznę, ale też zwyczajnie przeczy samemu sobie. Oto bowiem zarzucając fałszywą nieomylność Czerkawskiemu, sprzedaje mu nieomylność własną, wspartą – o zgrozo! – „pękającą w szwach salą”. Wszyscy się znają, Piotr Czerkawski nie.

Panie Macieju! Niechże Pan przestanie się wygłupiać. Niech Pan zdobędzie się na prawdziwą polemikę. Przyda się Pan na coś!

Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_mobile
Reklama
Polityka_blog_bottom_rec_desktop

Komentarze: 13

Dodaj komentarz »
  1. Ostatnio robiąc w pewnym magazynie z tzw. prawdziwą klasą robotniczą usłyszałem, że krytycy są tak potrzebni i tyle warci, co politycy; że w gruncie rzeczy i jedni i drudzy zajmują się tym samym – pie****eniem, które nikomu do niczego potrzebne nie jest. To jak dzisiaj szarzy widzowie patrzą na krytyków bardzo przypomina sytuację postrzegania w Polsce komiksu. Pan Stuhr dokłada cegiełkę, choć to już nawet nie ma co dokładać.

  2. Ale wiesz, w przeciwieństwie do komiksu, skądś się to bierze. W weekend byłem na ślubie. Siedzimy przy weselnym stole z nieznajomymi, pada pytanie czym się zajmuję. Po chwili następne: co sądzę o opinii, że krytycy w pracy rekompensują sobie niepowodzenia na polu artystycznym. Myślę, że pierwszą taką cegiełką „nowej ery” była „Superprodukcja” Machulskiego, z Królikowskim w roli krytyka – debila i buca.

  3. zdanie „krytycy w pracy rekompensują sobie niepowodzenia na polu artystycznym” jest bon motem, i tyle. Jak każde zgrabne uogólnienie może zawierac jednak odrobinę prawdy :). Dla mnie prawdziwy krytyk to miłośnik, raz oczarowany, raz rozczarowany; kierujący sie miłościa do sztuki, a nie resentymentem czy głosem publiki. Cenię w krytyce filmowej fachową ocenę filmu jako całości (nie tylko fabuły), odniesienia do innych, podobnych lub przeciwwstawnych filmów, zjawisk w kulturze, historii kina i zdobyczy technologii. A na filmy chodze, kiedy moj kolega mówi: idź, spodoba ci się.To tyle o wpływach opinii krytykow na moje wybory :)

  4. Reklama
    Polityka_blog_komentarze_rec_mobile
    Polityka_blog_komentarze_rec_desktop
  5. hm… najpierw trzeba by ten film zobaczyc…
    idea niewotpliwie sluszna( w tak bogatym kraju jak polska niewiele sie robi dla niepelnosprawnych, dlatego chwala moralnie niespokojnemu stuhrowi),
    ale robic krytyka odpowiedzialnym za taki stan rzeczy, to pachnie iranem…

  6. Nie wyobrazam sobie zycia bez krytyków (zwlaszcza filmowych). Nawet jesli sie zdarza im czasem mylic (czyt. ich gust rozmija sie z moim), to i tak dzieki ich istnieniu zaoszczedzilem setki godzin mojego cennego (przynajmniej dla mnie) zycia, omijajac obrazy obejrzenia niewarte.

  7. Rozwaliło mnie zdanie Stuhra „myślałem, że sprawa jest jasna: wybitny film, który wzrusza i śmieszy”.

    Jasna sprawa? Ale co, że jak? Brzmi to tak, jakby wyryto to gdzieś w kamieniu, albo napisano w Biblii. Dobre, naprawdę.

  8. krytycy, recenzenci, osoby piszące o filmie są właśnie po to – by wyrażać wprost swoje zdanie, które może być zupełnie odmienne od opinii ogółu. Jako widz dobrze czuje się gdy czytam taką właśnie niepochlebną recenzję filmu „Nietykalni”, o którym mam dokładnie takie samo zdanie jak Pan Czerkawski. Wiem wtedy, że nie jestem sama ze swoimi przemyśleniami na przekór powszechnego piania na temat tego filmu, którym czułam się wręcz zaszczuta. A jaki interes Pan Stuhr wytykając Czerkawskiemu, to że ma odwagę pisać to co myśli to już zupełnie nie rozumiem…

  9. Wybaczcie, że pozostawiam Wasze komentarze bez odpowiedzi, ale w zasadzie niewiele jest tu do dodania. :)

  10. nie czytałam tego akurat felietonu Stuhra, natomiast wiem, że często są one utrzymane w tonie żartobliwym. Branie zatem na serio każdego zdania, które napisał jest trochę na wyrost.
    W zasadzie bycie krytykiem jest bardzo trudnym zawodem. Jak wiadomo filmy działają na emocje i dla nie będącej filmoznawcami większości negatywna opinia o „obiektywnej” wartości dzieła jest niełatwa do przełknięcia. Film mnie bardzo wzruszył i mi się podobał, choć absolutnie nie umiem go ocenić. Krytykiem bowiem nie jestem.
    A może felieton ów był nieco prześmiewczy? Stado rządzi, jak wiadomo i byle jaki znawca może nam co najwyżej naskoczyć ;)

  11. Czytałem wcześniej kilka felietonów Macieja Stuhra i tam, gdzie miały być zabawne, były. Wierz mi, potrafię rozpoznać humorystyczne zmiękczenie – tutaj go zabrakło.

    Dla mnie nie ma czegoś takiego jak „obiektywna” wartość dzieła. A krytyk filmowy, dziennikarz czy recenzent nie może rościć sobie prawa do wypowiadania tej jedynej słusznej opinii. Choćby dlatego, że historia podaje cały szereg przypadków nierozpoznania przez krytykę (a przynajmniej jej lwią część) wartości filmów, które po latach ogłoszono arcydziełami – przykładem choćby „2001: Odyseja kosmiczna”, zmiażdżona w dniu premiery. Opinia jest tylko opinią, a krytyk ma wydać taką, która jest zgodną z własnym sumieniem. I uargumentować ją własną wiedzą. Nic więcej. Od czytelnika zależy, czy się z nim zgodzi, czy nie. Stuhr tymczasem sugeruje, w sposób bardzo prymitywny, że Piotr Czerkawski rości sobie prawo do jedynej słusznej interpretacji „Nietykalnych”. To zaskakująco krótkowzroczne podejście.

  12. Szanowny Panie Redektorze,

    dziękuję za głos w dyskusji! Odpowiadając na odpowiedź, to chyba, mam nadzieję, że nie ma Pan mnie jednak za takiego debila, który będzie odmawiał konstytucyjnych praw i zawodowych obowiązków krytykom filmowym. Zupełnie nie o tym napisałem felieton. Nie mogłoby to być moim przesłaniem, gdyż, oczywiście myślę zupełnie tak jak Pan, a nie tak, jak Pan sugeruje, że ja myślę. Nie zgadzam się również z tym, że miałbym sugerować (chociaż może w sposób bardzo prymitywny), jakoby Pan Czerkawski rościł sobie prawo do jedynej słusznej interpretacji „Nietykalnych”. Tego w moim tekście absolutnie nie ma. To Pan znów mi to imputuje.
    Napisałem tekścik w zamierzeniu nostalgiczny o emocjach, ktore miałem w kinie jako dziecko, a dziś już o nie trudno. No chyba, że zdarzy się taki cud, jak na „Nietykalnych”. W ostatnim akapicie dopiero dałem złośliwą i personalną puentę będąc zupełnie zdruzgotanym recenzją Pana Czerkawskiego, którą uważałem i uważam za kuriozalną. Właśnie tym bardziej bolesną, że ukazuje sie w „branżowym” piśmie, a nie w rubryce tygodnia. Nie odmawiając więc żadnych praw Panu Czerkawskiemu dałem wyraz mojemu daleko idącemu rozżaleniu, że krytyk zacnego pisma zachowuje się jak ślepiec na strzelnicy. Oczywiście podparcie się argumentem, że moim kolegom, tatusiowi, mamusi i „pękającej w szwach” (zna Pan chyba box office’y tego filmu na świecie) też się podobało, jest faktycznie bardzo słaby, ale z drugiej strony, w przypadku tego filmu wyjątkowo kłujący w oczy. Pan Piotr jest jedyną znaną mi osobą mówiącą o tym filmie w taki sposób. Dlaczego więc musiało to trafić na krytyka „branżowego” pisma?
    No cóż, mam nadzieję, że to był przypadek, i mój tekst tylko do tego przypadku niech ograniczy swój zasięg. Więc proszę nie przypisywać go do nurtu dyskusji o wolności słowa, lemingach, platformie cyfrowej, pierwszej poprawce do amerykańskiej konstytucji, lotnisku w Szymanach, bo będę musiał napisać o tym kolejny prymitywny felieton;-)

    z poważaniem

    Maciej Stuhr

  13. Panie Macieju, dziękuję za komentarz. Faktycznie napisał Pan felieton o czymś innym i przez 3/4 jego długości byłem jego treścią autentycznie zainteresowany. Ale ostatnia część, mocno emocjonalna i – jak Pan sam przyznaje – złośliwa, jest nie tylko zupełnie niepotrzebna, ale także szkodliwa. Zdaje Pan sobie zapewne sprawę, że swoich słów nie adresuje do garstki osób. Dla swoich czytelników jest Pan autorytetem i koduje im Pan swoje przemyślenia – w tym przypadku stereotyp, że krytyk się wymądrza i nie ma prawa do swojej opinii, skoro wszyscy pozostali (w tym Pan i ta nieszczęsna sala) mają inną. Nawet jeśli nie było to Pańską intencją. Rozumiem, że po satysfakcjonującym i angażującym seansie mógł Pan poczuć, że Piotr Czerkawski przechadza się po towarzyszących mu emocjach w ciężkich buciorach, ale po to właśnie powstała forma felietonu, by podobne sytuacje w skontrować w sposób rzeczowy. U Pana tego zabrakło.

  14. Oj tam, nie czepiaj się Pan tak.

Dodaj komentarz

Pola oznaczone gwiazdką * są wymagane.

*

 
css.php