Na ekrany polskich kin wchodzi dziś „Jesteś Bogiem” Leszka Dawida, będący nie tylko dobrym filmem o Polsce lat 90., ale także pierwszym na taką skalę przybliżającym kulturę hip-hopu. Z tej okazji wspominam siedem filmów, które z powodzeniem robiły to wcześniej. Subiektywny ranking obejmuje 7 pozycji.
7. Hustle & Flow (2005), reż. Craig Brewer
Film Craiga Brewera, jako jedyny z quasi-biograficznych dramatów płynących na fali popularności „8. Mili”, oferuje coś więcej ponad ograne stereotypy. Głównym bohaterem jest alfons i handlarz narkotyków, marzący o karierze raperskiej, ale Brewer i grający tę rolę Terrence Howard pokazują nam jego codzienność i aspiracje w niesamowitym skupieniu, oderwani od poręcznych schematów. By docenić jak bardzo ich wspólny wysiłek odczarowuje myślenie o społecznym kontekście hip-hopu i kulturze ulicy, wystarczy obejrzeć inny, tematycznie podobny, choć dalece mniej udany film z tego samego roku – „Get Rich Or Die Tryin’” z 50 Centem – gdzie analogiczna historia zatopiona jest już w banalnych, krzykliwych uproszczeniach.
6. Carmen: Hip-hopera (2001), reż. Robert Townsend
Odjechana propozycja dla wszystkich, którzy zechcą potraktować temat nieco swobodniej. Film Roberta Townsenda powstał na zamówienie stacji MTV i – jak tytuł dobitnie wskazuje – stanowi hip-hopową wersję słynnej opery Bizeta. „Carmen” jest dokładnie taka, na jaką się zapowiada: niedorzeczna, trywializująca oryginał, obwieszona przyciągającymi oko błyskotkami. Można pokusić się o stwierdzenie, że film ów stanowi ciekawe odbicie gustów hip-hopowej braci (czyli mocniej, głośniej i koniecznie z wielkiej litery), ale bezpieczniej chyba potraktować go jako jedną z tych grzesznych przyjemności, które potrafi nam czasem dać złe kino. W filmie wystąpili m.in. Beyonce, Mos Def i Wycleaf Jean.
5. Blokersi (2001), reż. Sylwester Latkowski
Przykład z polskiego podwórka. Można wiele pisać o partyzanckim stylu Latkowskiego, ale odmówić mu nakręcenia dokumentu tak trafnie definiującego pokolenie już nie sposób. Rok 2001 to moment idealny: hip-hop wyszedł z podziemia (czyt. blokowisk w ubogich dzielnicach) i rozlał się po całej Polsce, a zagubione małolaty nagle zyskały swój głos, wywodzący się zresztą z tego samego środowiska. Są oczywiście w „Blokersach” sceny niepotrzebne i zwyczajnie źle zrealizowane, ale przez większość czasu Latkowski pokazuje nam rodzimą scenę hip-hopową od kuchni, wtedy jeszcze skupioną na osiedlowych ławkach i w odrapanych kamienicach. I choć z dzisiejszej perspektywy jest to zaledwie niepełny wyrywek znacznie dłuższej historii, to po 11 latach od powstania pozostaje jedynym, nie licząc archiwalnych teledysków, bootlegów i tzw. home videos, wspomnieniem polskiego hip-hopu tamtych czasów.
4. Tupac: Resurrection (2003), reż. Lauren Lazin
Nominowany do Oscara dokument, opowiadający o jednej z największych gwiazd hip-hopu, wyzbywa się sensacyjnego potencjału i tyleż przybliża, co pogłębia już zakorzenioną w kulturze masowej sylwetkę przedwcześnie zmarłego Tupaca. Sklejona z archiwalnych wypowiedzi rapera narracja nieoczekiwanie nadaje filmowi emocjonalnego ciężaru: oto przed nami półtoragodzinna, szczera spowiedź, stanowiąca podsumowanie motywacji, determinacji, ale i zagubienia młodego, ambicjonalnego muzyka, którego wciągnęły nieubłagane tryby show biznesu.
3. Ghost Dog: Droga samuraja (1999), reż. Jim Jarmusch
Na pierwszy rzut oka film Jarmuscha z hip-hopem niewiele ma wspólnego. Owszem, bohaterowi granemu przez Foresta Whitakera już od pierwszej sceny towarzyszy soundtrack skomponowany przez legendę nowojorskiego rapu, RZA, ale w samą (sub)kulturę Jarmusch bynajmniej nie wchodzi. Warto jednak wsłuchać się w przerywające właściwą narrację monologi Ghost Doga, pozostającego wiernym tej samej samurajskiej ideologii, którą w latach 90. – z różnym skutkiem – inspirowali się muzycy kultowej grupy Wu-Tang Clan. Po latach dramat Jarmuscha okazuje się w pewnym sensie pozycją historyczną, stanowiącą wspomnienie częściowo zaprzedanych ideałów raperskiego Wschodniego Wybrzeża, które w kolejnych latach coraz chętniej spoglądało w stronę blichtru Zachodu.
2. Skrecz (2001), reż. Doug Pray
Często się o tym zapomina, ale niszczenie starych płyt gramofonowych (fachowo zwane turntablismem) to tak samo ważna część hip-hopowej kultury, co układanie dobrych rymów. Dokument Praya jest dziś filmem nieco już odległym i rzadko wygrzebywanym (a warto podkreślić, że przed laty zawitał nawet na ekrany polskich kin), ale nie mniej inspirującym. To dogłębna historia hip-hopu i jego ewolucji, zaczynająca się na gdzieś na ulicach Nowego Jorku lat 70., a kończąca na czołowych miejscach Billboardu trzy dekady później. Na ekranie sami najwięksi: Afrika Bambaataa, DJ Q-Bert, Mix Master Mike, DJ Shadow czy X-Ecutioners.
1. 8. mila (2002), reż. Curtis Hanson
Takie zwieńczenie rankingu może wydawać się nazbyt proste czy kontrowersyjne, ale warto na chwilę przymknąć oko na fabularną pretekstowość (czy w ogóle przeciętność samą w sobie) filmu Hansona i przyjrzeć mu się pod kątem popkulturowego fenomenu. Patrząc na same tylko wyniki finansowe (242 miliony dolarów wpływów na całym świecie), można stwierdzić, że to właśnie „8. mila”, a nie „Chłopaki z sąsiedztwa” czy którykolwiek z filmów z Tupakiem, wprowadziła kulturę hip-hopową pod strzechy na całym globie. Rapowe improwizacje, zawiłości branży i klasowe aspiracje getta nagle stały się czytelne dla każdego – oto hip-hop został obnażony z pełną bezwzględnością i determinacją, do tego w filmie stricte mainstreamowym. I choć odgrywający główną, quasi-autobiograficzną rolę Eminem nie miał do opowiedzenia nazbyt oryginalnej historii, to jego charyzma pchnęła całość w stronę emocjonującego, zwieńczonego Oscarem dla najlepszej piosenki (!) widowiska.
22 września o godz. 8:51 1410
dodalbym jeszcze ‚Style Wars’ albo ‚Wild Style’
22 września o godz. 17:35 1411
„Style Wars” znakomite, „Wild Style” nie widziałem. Ale oba mimo wszystko zbyt niszowe, by wrzucić ją na taką listę „dla każdego”.
23 września o godz. 9:07 1413
I pomyśleć, że są ludzie w naszym kraju, także „muzycy”, którzy uważają, że hip-hop to nie muzyka. Tak np. uważał, nie żyjący już, idol Polaków – niestety tylko Polaków. Nie wiem właściwie jak to nazwać, ale w sytuacji, gdy najwięksi muzycy na świecie hip-hopu słuchają, hip- hop grają, i czerpią z hip-hopu całymi garściami,(nie ma dzisiaj gatunku muzyki, która nie ma w sobie elementów hip-hopu) są u nas tacy popaprańcy, mający się za wielkich artystów co hip-hopu nie uznają. Żyjemy w jakimś, odgrodzonym od reszty, katolandzie.
24 września o godz. 18:58 1423
Ja bym jeszcze dodał Beat Street
24 września o godz. 23:02 1426
Doceniłbym jednak film Johna Singletona ze świetną muzyką m.in. Stanleya Clarke’a, Quincy Jonesa (oraz klasykami hiphopu). Aktorstwo również na wysokim poziomie, ale to chyba przede wszystkim społeczny przekaz zadecydował o wyróżnieniu „Boyz n the Hood” przez Akademię (2 nominacje) i National Film Registry (lista filmów budujących dziedzictwo kulturalne USA).
Również: Do The Right Thing, Ali G Indahouse i z nowszych The Wackness.
25 września o godz. 11:44 1428
@ cyberchmura,
„Beat Street” nie oglądałem, ale dzięki za wskazówkę – rozejrzę się.
@ john doe,
Z odczytaniem „Chłopaków z sąsiedztwa” na płaszczyźnie kultury hip-hopowej miałbym już pewien problem. John Singletona raczej jej nie definiuje, wydaje mi się raczej, że ona jest jakimś tam bohaterem trzecioplanowym, maleńką częścią znacznie większej tezy. Fajnie z kolei, że wspominasz o „The Wackness”, filmie wciąż mało u nas znanym, a faktycznie wartym uwagi. Przy sporządzaniu powyższej listy zupełnie wypadł mi z głowy, a szkoda, bo zasługuje na miejsce na niej.
26 września o godz. 11:38 1435
„8 mila” <3 Oglądałam we Francji, pomyłkowo trafiłam na seans z francuskim dubbingiem, bezcenne ;)
28 września o godz. 6:31 1444
Może nie do końca o HH, ale film przeładowany muzyką czarnoskórych, no i ta obsada….Czyli „Friday”! I jak najbardziej „dla wszystkich”:)
14 października o godz. 13:03 1628
A wspomniany Do The Right Thing?