Bracia Farrelly przez lata wyspecjalizowali się w psychofizycznych deformacjach, które bardziej niż motywem przewodnim (głupota w „Głupim i głupszym”, złączenie ciał w „Skazanych na siebie”), są powracającym McGuffinem ich filmów. Wymieniać można długo – niewidomy chłopiec w „Głupim i głupszym”, upośledzony brat w „Sposobie na blondynkę”, otyli synowie w „Ja, Irena i ja”, za długa kość ogonowa Jasona Alexandra w „Płytkim facecie”, opóźniony w rozwoju kelner w „Skazanych na siebie”, i tak dalej.
Co wyjątkowe, te odstępstwa od normy bywają śmieszne, ale w żadnym razie nie są wyśmiewane. W filmach Farrellych (brawurowo!) grywają naturszczycy z autentycznymi dolegliwościami, a sposób w jaki odnoszą się do nich konkretni bohaterowie, jest często ostatecznym określnikiem ich osobowości (w myśl zasady „powiedz mi jak traktujesz matkę i psa, a powiem ci jakim jesteś człowiekiem”). U nas kino Farrellych rzadko się docenia, a często wręcz bagatelizuje, ale ich skupienie na niedoskonałości ciała i umysłu zasługuje na uwagę – to tak, jakby wywrócić formułę Davida Cronenberga na lewo, zamieniając jego krytyczną wizję rozpadającego się świata w przekonanie, że wciąż jeszcze da się go naprawić. Na swój sposób – oczyszczające.