Zmiana tytułu z oryginalnego „La migliore offerta” (włos. „Najlepsza oferta”) na bardziej przyswajalnego „Konesera” pozbawia film wieloznaczeniowego charakteru, ale jednocześnie nie wypacza jego sensu. Pod pewnym względem jest to nawet tytuł bardziej trafiony, bo skupia całą uwagę na postaci granej przez Geoffreya Rusha. Już otwierająca film scena, w której poznajemy go jako eksperta w swojej dziedzinie, a jednocześnie człowieka, którego życiem rządzą pasja i rutyna, potwierdza jak wielką rolę w całej historii pełnią niuanse jego osobowości.
Banalna w gruncie rzeczy opowieść o niespodziewanym uczuciu i jego konsekwencjach nie byłaby w połowie tak zajmująca bez tej niezwykle skrupulatnej, przejmującej charakterystyki. To teatr jednego aktora – Rush, w swojej najlepszej roli od czasu „Życia i śmierci Petera Sellersa” z 2004, zgarnia całą pulę.
Virgil Oldman (Rush), dyrektor domu aukcyjnego, rzeczoznawca i kolekcjoner sztuki, nauczył się chować swoje lęki i obsesje pod grubą warstwą przekonującego kamuflażu. Na zewnątrz jest chłodnym i zdystansowanym specjalistą, człowiekiem gustownym, szykownym i godnym zaufania.Ale w środku tej stwardniałej skorupy kryje się nieufny samotnik, który swą pozycję wykorzystuje, by (niezgodnie z prawem) skupywać interesujące go dzieła sztuki.
Do swego hermetycznego świata Virgil niechętnie wpuszcza obcych. Nie licząc wieloletniego przyjaciela (Donald Sutherland), który pomaga mu w kolekcjonerskim procederze i młodego speca od elektroniki i mechaniki (Jim Sturgess), prowadzącego sklep typu „złota rączka”, nie ufa nikomu.
Jego codzienność składa się z misternych pozorów i rozmaitych substytutów. Regularnie farbuje włosy, by zakryć postępującą siwiznę. Nie rozstaje się z rękawiczkami, które pozwalają mu zachować bezpieczny dystans w kontaktach z innymi. Żyje bogato, zamawiając tylko wykwintne dania i najlepsze wina, ale nie wystawnie. W jego życiu nie ma kobiety, ale jednocześnie są ich dziesiątki, wręcz setki – spoglądają na niego ze ścian, z obrazów, które na przestrzeni lat zebrał. Wszystkie przedstawiają piękne kobiety – tajemnicze, nieodgadnione, zawsze wierne i skupione tylko na nim. W otoczeniu swoich obrazów, swoich kobiet, Virgil potrafi spędzać długie godziny.
Na przestrzeni lat rutyna stała się nieodzowną, wygodną częścią jego życia. Nie wiemy, co spowodowało u niego takie zakleszczenie, ale widzimy, że dla bohatera – przynajmniej na pozór – nie jest ona ciężarem. Virgil jest wyraźnie pogodzony z rzeczywistością. Życie nie jest w stanie niczym go zaskoczyć, a jego sensem stały się drobne przyjemności.
Aż pewnego dnia poznaje piękną Claire (Sylvia Hoeks), którą agorafobia na całe lata uwięziła w zrujnowanej willi. Teraz, motywowana sytuacją finansową, postanawia sprzedać należące do jej rodziny antyki. Virgil ma się podjąć wyceny i skatalogowania całości. Szybko okazuje się jednak, że mimo początkowego dystansu, więcej ich łączy, niż dzieli, a “doświadczenie” w samotności pozwala im się lepiej zrozumieć. Rodzi się między nimi fascynacja, zalążek niespodziewanego uczucia.
Na tym etapie, gdy dochodzi do nieoczywistego zderzenia światów zakleszczonych w swych fobiach dwojga ludzi, film Giuseppe Tornatore jest zdecydowanie najciekawszy. W opowiadaniu o outsiderach włoski reżyser zawsze był niezastąpiony – nieważne, czy akurat pokazywał nam pod mikroskopem kinofilską przyjaźń („Cinema Paradiso”), czy zabierał do świata wyobraźni dojrzewającego nastolatka („Malena”), zawsze była to podróż niezwykle intymna i absorbująca.
Tornatore lubi podglądać swoich bohaterów, czego dowodem uporczywie powracający w jego twórczości element voyeuryzmu, ze wszystkimi dziurkami od klucza, otwartymi oknami, uchylonymi drzwiami; nieodparcie kuszącymi, dającymi dostęp do największych sekretów, których poznanie wiąże się z kolei z pewną odpowiedzialnością. W jego filmach nie można ograbić kogoś z prywatności, nie płacąc za to żadnej ceny.
Wątek ten pojawia się także w „Koneserze”. Virgil jest intruzem w świecie Claire, coraz śmielej przekraczającym granicę, której sam nie pozwoliłby nikomu przekroczyć. Czy jego uczucie jest szczere, czy może bardziej interesują go należące do rodziny Claire kosztowności? Czy jej uczucie jest szczere, czy może wynika wyłącznie ze specyficznych okoliczności, w jakich się poznali, faktu, że nie ma wokół nikogo innego, lepszego?
“W każdym fałszerstwie jest coś autentycznego” – mówi w pewnym momencie Virgil, na swój sposób usprawiedliwiając to, co czuje (lub czego nie czuje), a jednocześnie wyrażając pewną nadzieję w stosunku do tego, co czuć (lub nie) może ona.
Jest to jednocześnie moment, kiedy zwarta struktura filmu delikatnie się rozjeżdża, a gdzieś spod wnikliwych obserwacji na temat samotności i jej wyniszczających konsekwencji zaczyna wyzierać gatunkowy schemat, któremu są one w pewnym sensie podporządkowane. Końcowe rozwiązanie fabularne, choć na swój sposób rozczarowujące i być może zbyt czytelne dla wprawionego odbiorcy, nie burzy wykluwającego się z ostatnich scen prostego i nienachalnego przesłania: czasem jedyna oferta, jaką ma nam do złożenia życie, staje się zarazem tą najlepszą. Co nie znaczy, że taka właśnie jest.